Drodzy Czytelnicy,
powiedziałabym - witajcie! - jednak z racji tego, iż po moich amerykańskich wojażach poziom hawajskości we krwi jest ciągle bardzo wysoki przywitam się krótkim - ALOHA!
Moja trzytygodniowa nieobecność w wirtualnym świecie spowodowana była przede wszystkim brakiem STAŁEGO dostępu do internetu - wymigiwanie się kompletnym brakiem połączenia z WWW jest absurdalne, gdyż USA to kraj jak najbardziej "zarażony" WiFi, niemniej jednak pisanie postów ze smarphone'a jest co najmniej kłopotliwe! - a ponadto chęcią po-campowego zrelaksowania się wśród fauny i flory oceaniczno-piaskowej, HULAńskich dźwięków fal uderzających o brzegi, a także widoku surferów z impetem wkomponowujących się w owe fale (w momencie koziołkowania z poziomu deski do poziomu oceanu).
W skrócie, ostatnie dwa tygodnie mojego życia wyglądały mniej więcej tak:
Fot. źródła własne |
Jako że Hawaje już za mną, postanowiłam podzielić się z Wami moimi wrażeniami. Z pewnością nie upcham wszystkich atrakcji i wydarzeń w jednym wpisie, zatem zachęcam do śledzenia bloga podczas wrześniowych, nieco chłodnych wieczorów (a może i nawet poranków!?:).
Miłej lektury!
P.S. Na zakończenie hawajskiego cyklu obiecuję niespodziankę audiowizualną! :)