poniedziałek, 23 września 2013

Hawaje podbiłam, do blogowania wróciłam! :)

Drodzy Czytelnicy,

powiedziałabym - witajcie! - jednak z racji tego, iż po moich amerykańskich wojażach poziom hawajskości we krwi jest ciągle bardzo wysoki przywitam się krótkim - ALOHA!

Moja trzytygodniowa nieobecność w wirtualnym świecie spowodowana była przede wszystkim brakiem STAŁEGO dostępu do internetu - wymigiwanie się kompletnym brakiem połączenia z WWW jest absurdalne, gdyż USA to kraj jak najbardziej "zarażony" WiFi, niemniej jednak pisanie postów ze smarphone'a jest co najmniej kłopotliwe! - a ponadto chęcią po-campowego zrelaksowania się wśród fauny i flory oceaniczno-piaskowej, HULAńskich dźwięków fal uderzających o brzegi, a także widoku surferów z impetem wkomponowujących się w owe fale (w momencie koziołkowania z poziomu deski do poziomu oceanu). 

W skrócie, ostatnie dwa tygodnie mojego życia wyglądały mniej więcej tak:


Fot. źródła własne
Jako że Hawaje już za mną, postanowiłam podzielić się z Wami moimi wrażeniami. Z pewnością nie upcham wszystkich atrakcji i wydarzeń w jednym wpisie, zatem zachęcam do śledzenia bloga podczas wrześniowych, nieco chłodnych wieczorów (a może i nawet poranków!?:). 

Miłej lektury!

P.S. Na zakończenie hawajskiego cyklu obiecuję niespodziankę audiowizualną! :)

poniedziałek, 2 września 2013

Zdobywamy Mount Washington!



Fot. Finally...did it! 
15 sierpnia, blady świt, godzina 4.45. Zamiast pójść za głosem zmęczonego pracą w kuchni ciała i wcielić w w rolę statystycznego leniwca, aby w pełni rozkoszować się nudą dnia wolnego - pozbawionego przecież mrożącego krew w żyłach dźwięku budzika! - postanawiam zaspokoić żądzę adrenaliny i wraz z widocznymi na fotografii kompanami wyruszam na północ, w stronę Gór Białych, będących częścią Appalachów.

Naszym celem jest zdobycie najwyższego szczytu północno-wschodniej części USA, czyli Góry Waszyngtona.

Mam nadzieję, że kryjące się w poście "obrazki" chociaż wirtualnie oddadzą piękno amerykańskiej przyrody :)