Fot. źródła własne |
Kiedy statystycznemu Homo Sapiens przychodzą na myśl Hawaje
zapewne jawią mu się przed oczami obrazy
takie jak – już z nazwy tropikalne - Honolulu, „usiana” palmami plaża Waikiki,
tudzież szeroko pojęte wygibasy taneczne
kryjące się pod pseudonimem - hula.
Jednak amerykańska część Polinezji to nie tylko owiana
legendą egzotyki Oahu, ale także sporo innych, ciekawych wysp. Wśród nich
zarówno malutkie cypelki nawodne jak i pokaźne formacje lądowe na bezkresnym
Oceanie Pacyficznym.
Jako gigantomanka, tuż przed zakończeniem pracy na campie
zakupiłam bilet w Hawaiian Airlines (taak, istnieją takie!:) i trzy dni po
przylocie do Honolulu udałam się w podróż do Wielkiej Wyspy.
Czyli - The Big Island.
Kilauea, Mauna Kea, Mauna Loa – czyli jak bawiłam się
w wulkanologa
w wulkanologa
Frunąc przestworzami zawieszonymi
bezpośrednio nas Big Island i spoglądając na niezwykły krajobraz wyspy, w trymiga można przypomnieć sobie
podstawówkowe lekcje geografii albo - jak ktoś był w dzieciństwie bardziej na czasie
lub miał telewizyjny talerz - dokumenty National Geographic. Nietrudno domyśleć
się wówczas, że Hawaje wypiętrzyły się w wyniku ruchów wulkanicznych sprzed
lat.
Wprawdzie nie jestem wybitnej klasy
wulkanologiem, jednak sądzę, że podczas pobytu na Wielkiej Wyspie uszczknęłam
przynajmniej minimum z tej jakże ciekawej wiedzy erupcyjno-lawowej :).
Ponadto, podczas objeżdżania
wyspy czterema kółkami, a także kicania po jej trasach trekkingowych i spacerowych
obecność wulkanów dawała o sobie znać na każdym kroku.
A to miałam okazję podziwiać nocą
erupcję Kilauei (jednego z aktywnych, hawajskich wulkanów). Oczywiście z bezpiecznej,
dość sporej odległości:
A to pobłąkałam się po przypominającym
powierzchnię księżyca wulkanowisku, które dało o sobie znać plując lawą po asfalcie:
Fot. źródła własne |
Fot. źródła własne |
A to pokukałam w ogromne
teleskopy w Centrum Astronomii Onizuka, „przyklejonym” do wulkanu Mauna Kea
i dzięki temu dowiedziałam się, co tam na księżycu sły… widać, a także gdzie
miga Wenus:
Ostatecznie przygodę z wulkanami
zakończyłam podjęciem nie lada wyzwania. Otóż z Onizuka Center for International Atronomy,
znajdującego się na wysokości około 2800 m n.p.m. wyruszyłam na małą wspinaczkę
do szczytu wulkanu Mauna Kea (4200 m n.p.m). Otaczające krajobrazy, raz po raz,
wbijały nam szczęki w ziemię, ale nie powiem – dostało się po-campowej
zadyszki. I to nie raz!
Fot. źródła własne |
Podróż na górę, podczas której
nabawiłam się choroby wysokościowej (około 300 metrów przed szczytem poczułam
się tak, jakby ktoś wsadził mi czaszkę w imadło – wprawdzie niezawodna
aspirynka nieco uśmierzyła ból, jednak ostatnie odcinki trasy pokonywałam
niemal w pozycji pełznącej gąsienicy) trwała „bagatela” 7 godzin.
Ale było warto:
Choćby dla widoku tych potężnych
teleskopów oraz przyczółku NASA, z którego Amerykanie pewnie twittują z
Marsjanami :D:
Fot. źródła własne |
Fot. źródła własne |
Fot. Widok na Mauna Loa / fot. źródła własne |
The Big Island to także urokliwe doliny, w tym chyba najsłynniejsza The Waipio Valley. Generalnie, muszę przyznać, że troszkę rozczarowało mnie to miejsce. Mianowicie, kaprys natury (było sucho jak nie wiem co) spowodował, iż nie ujrzałam nawet marnej strużki wodospadu, który w bardziej sprzyjających warunkach powinien wyglądać tak:
Fot. wikipedia |
Ale za to dolinka Waipio świetnie komponuje się z klifami i falami Oceanu Pacyficznego, zatem na brak widoków nie mogłam narzekać:
Fot. źródła własne |
Nareszcie od-turystyczniona plaża!
Zarówno Big Island, jak i
pozostałe wyspy hawajskie na szczęście nie przeżywają aż takiej inwazji
turystów, jak to ma miejsce w przypadku Oahu. Z tego też powodu, bardzo łatwo
można natknąć się na nich na dzikich plażach bądź też spędzić miłe, leżingowe przedpołudnie w
towarzystwie lokalersów.
Woda jest przy owych plażach tak
samo słona, a podwodna fauna i flora równie piękne.
Ale spokoju i czasu na nadmorskie
refleksje przy palmie uzyskamy w nich zdecydowanie więcej!:
Zielony piach
Fot. źródła własne |
Podobno – jak to mówił pan, który
zdezelowanym 4WD wiózł nas 30 minut po kurzących się wertepach – istnieją tylko
dwie plaże na świecie, które mogą poszczycić się zielonym piaskiem.
Jedna z nich znajduje się na Big
Island i wygląda mniej więcej tak:
Woda, która zabiera z brzegu jakiś czarny minerał staje się mętna, ale dzięki temu plaża zyskuje piękny, lekko militarny odcień. Na normalnej plaży Ocean wchłonąłby właśnie ten zielony składnik. Ale nie tutaj. Tutaj jest wyjątkowo.
To prawda. Wyjątkowo zielono.
I istnie „kurzyście”!:
Tylko trzeba spieszyć się ze
zwiedzaniem, bo za jakieś 200 lat to unikalne miejsce zwyczajnie w świecie
zeroduje. Nie pozostaje Wam, zatem, nic innego jak wpłacić pierwszą ratę,
przejść proces rekrutacji … i udać się na hawajskie wakacje z Camp America! :)
Fot. źródła własne |
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.