Podążając bagażowym tropem, przy jednoczesnym pochłanianiu
przewodnika po Hawajach oraz szpiegowaniu ewentualnych prześwitów (dziur) w
moim znoszonym plecaku wpadłam na pewną przydatną listę.
Brać, czy nie brać - oto jest pytanie!:), źródło: theyuppiedilemma |
Widnieje na niej 10 turystycznych rekwizytów, które moim
zdaniem warto wrzucić do plecaka/walizki przed wylotem do USA.
Adapter, czyli pogromca napięcia
Fot. Adapter z dwoma bolcami, czyli swat dla amerykańskiej energii i europejskich sprzętów elektronicznych:), źródło: ceneo |
Zapewne większość z Was poleci do USA
uzbrojona w laptopy, smartfony, tablety i tym podobne elektroniczne „pluszaki”,
które, jak na urządzenia tego typu przystało raz za czas potrzebują odwiedzić
elektryczny wodopój. Sęk w tym, że w USA owe wodopoje są mniejsze od
europejskich (różnica napięć wynosi bodaj 100V), zatem, aby bezpiecznie
nakarmić lapka, tudzież komórkę należy zaopatrzyć się w odpowiedni adapter. Nauczona
doświadczeniem z pierwszej wizyty w USA - przed wylotem zakupiłam w lokalnym
elektroniku adapter w zawrotnej cenie 11 złotych tylko po to, by po dotarciu na
campa odrobić błyskawiczną lekcję z kombinatoryki oraz przypomnieć sobie
wszystkie odcinki McGyvera, bowiem mój cherlawy adapter przeciążony wielkością
wtyczki z lapkowej ładowarki wypadał po każdej próbie wetknięcia go do kontaktu
(na szczęście przy pomocy poczciwej gumki recepturki udało mi się go w miarę
ustabilizować) – polecam zakupienie porządniejszego pogromcy napięcia.
Śpiwór i poduszka
Fot. Sweet american dreams, źródło: therandomshop |
Wiadomo – dryfowanie po krainie snu może
mieć różny przebieg, zatem warto zawczasu zadbać o w miarę bezpieczne i miękkie
lądowanie. Poza tym, z tymi dwoma atrybutami drzemania, każdy podróżnik czuje się jakoś
bezpieczniej – śpiwór i poduszka połową łóżka! Ostatecznie poduszka idealnie
wkomponuje się również w samolotowe siedzisko, które na długich,
transoceanicznych dystansach przyprawia różne wrażliwe części ciała o
drętwienie.
Telefon komórkowy… byle rozminowany!
Wszystkim posiadaczom smartfonów polecam
przed wylotem z Polski solidne przestudiowanie konfiguracji i ustawień sieci
telefonii komórkowej, szczególnie pod kątem położenia pułapek i min
transferowych. Aby po powrocie nie
okazało się, że androidowy ludek wyżarł jakieś dane wraz z aplikacjami za
całkiem pokaźną (prawdopodobnie kosmiczną) sumkę – sugeruję wyłączenie roamingu danych oraz ich transmisji. Na campie można przecież skorzystać z Internetu,
zaopatrzyć się w Wal Marcie w jakąś „cegłę na kartę” z poprzedniej epoki
komórkowej lub też zakupić kartę telefoniczną z opcją „mama na linii”.
Karta ISIC
Nie chciałabym propagować jakiegoś monopolu
na rynku kart studenckich (być może znacie jakieś lepsze i bardziej „wydajne”
wynalazki tego typu?), jednak międzynarodowa karta studencka ISIC upoważnia
żaków do wielu zniżek na całym świecie. Będąc w Stanach niejednokrotnie z niej
korzystałam i zamierzam wyrobić ją także i w roku bieżącym. Dla nieobeznanych w
temacie – kartę ISIC można dostać w wielu miejscach, np. w niektórych biurach
turystycznych. Wprawdzie jej koszt w pakiecie zaoceanicznym (USA, Kanada,
Japonia) nie jest mały, ale przynajmniej ważna jest ona przez cały rok i
rzeczywiście – ludziska rozpoznają ją w wielu zakątkach Ziemi.
Coś anty-mżawkowego
źródło: kpluwonders |
Ja wiem, że wakacje, słońce, lody
i nie-chłody, ale amerykański deszcz – czego doświadczyłam już dwa lata temu –
może być bardzo irytujący. Warto więc zaopatrzyć się w lekką kurtkę
przeciwdeszczową (polecam szczególnie te, które można złożyć, niczym origami, sponiewierać
w dowolnej części plecaka, a następnie rozłożyć i drobnym strzepnięciem
przywrócić jej elegancję i świetność). Parasoli osobiście nie polecam - są
nieporęczne, zdecydowanie cięższe od kurtki/peleryny, niepotrzebnie obciążające
bagaż, a w dodatku uwielbiając hece i swawole czasem nie chcą się złożyć... i to za
Chiny Ludowe.
Hydrożel / krem na oparzenia słoneczne
Powyższy punkt kieruję do osób o podobnej
do mojej karnacji młynarza. Nie dajcie się zwieść kuszącemu jak diabli słońcu.
Jego promienie z pewnością nie oszczędzą waszych piegów i bladych jak ściana skrawków
ciała. Szczególnie, że przydługa w tym roku zima ustawiła na wszystkich w
jednym rzędzie z bohaterami Epoki Lodowcowej. Stąd, bezwiedne poddanie się woli
kalifornijskiego słońca może skończyć się buraczaną czerwienią karnacji oraz
swędzącymi pęcherzami. Podczas ostatniej podróży do jednej ze
śródziemnomorskich krain odkryłam, że doskonale w roli uśmierzacza
po-słonecznego dyskomfortu skórnego sprawdzają się wszelkie hydrożele. Jeśli
jednak należycie do tradycjonalistów – kefir bądź jogurt z campowej kuchni w
zupełności wystarczą :)
Suwenir, czyli przepustka do serc szefa oraz camp-znajomych
To, czy zabierzecie ze sobą coś z Polski (w
charakterze małego podarunku) zależy li tylko od Waszej dobrej woli. Myślę, że to jednak w dobrym guście, aby coś
ze sobą przywieść. Oczywiście nie chodzi o prezenty spod znaku „postaw się, a
zastaw się”, a raczej coś symbolicznego. Wasza kreatywność ma tutaj całe
hektary pól do popisu.
„Zdzieruchy”
Powyższy neologizm to zlepek dwóch słów –
zdzierać oraz ciuchy. Stworzyłam go na potrzeby mojej taktyki pakowania plecaka
na campa. Chodzi o to, że podczas pracy (oczywiście, zależy w jakim programie
bierzecie udział i jakie stanowisko obejmujecie) raczej nie będziecie mieli
okazji do zaprezentowania swojego stylu odzieżowego. Gorąco polecam , zatem, przejrzeć
szafę i zabrać ze sobą ubrania, które nie należą już do najbardziej
reprezentacyjnych (sprane koszulki, zapomniane jeansy, rozciągnięty sweter).
Nie tylko świetnie nadadzą się one do wykonywania campowych obowiązków, ale też
spakowanie ich spowoduje, że odświeżycie swoją garderobę (ileż to razy człowiek
walczy z sobą, czy aby na pewno powinien wyrzucić ten ulubiony, wyświechtany
sweter? – przy czym sweter leży, leży i leży czekając na okazję, która nigdy
nie nadchodzi). Ponadto, te właśnie „zdzieruchy” po zakończeniu pracy na campie
oraz przystąpieniu do zdecydowanie najprzyjemniejszego punktu campowego
programu, czyli zwiedzania – zwyczajnie w świecie wylądują w koszu. Bagaż
pięknie „zleci z wagi”! I to bez efektu jo-jo!
źródło: supercoloring |
Nie sposób wyobrazić sobie przeżywania
campowych przygód bez utrwalacza wspomnień. Smartfonowy, iphone’owy, tabletowy,
cyfrowy, analogowy, na popych, na korbkę – nieważne! Byle pod ręką i dobrze
naładowany!
Przed wylotem z Polski niekoniecznie
musicie nawiązywać kontakty z szemranymi szajkami i napadać bank. Z racji tego,
iż na campie jedzenia i spania będzie dostatkiem – nie musicie zbytnio martwić
się o kwestie finansowe. Gdyby jednak podczas dnia wolnego zdarzyła Wam się
jakaś spontaniczna peregrynacja campowym samochodem albo zorganizowany wypad
zakupowy do Wal Martu – warto mieć ze sobą jakąś gotówkę. Oczywiście kwota jaką
zabierzecie w podróż to Wasza sprawa, musicie tylko oszacować, ile mniej więcej
funduszy będziecie potrzebować. Osobiście wkomponuję w swój portfel około 300$. Na
pewno nie wydam takiej kwoty podczas tych prawie trzech miesięcy na campie,
jednak zaskórniaki na pewno przydadzą się w podróży na Hawaje! :)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.