Czytelniku,
Leciałeś już samolotem, lecz tylko takim, który należał do grupy
krótkodystansowców? Nie leciałeś w ogóle i zawierzasz podniebnym plotkom,
jakoby Boeing drastycznie obniżał lot za każdym razem kiedy pilot wyjdzie ze
swojej kanciapy do ubikacji? Jesteś weteranem międzykontynentalnych
peregrynacji powietrznych?
Fot. funnyasduck.net |
Ten post jest skierowany
do Ciebie!
Dla nowicjuszy
Fot. Deal with it!, źródło: cdn1.images |
Spokojnie. Wszyscy, bez wyjątku, choćby z wprawą chirurga
plastycznego doszywali sobie najbardziej kamienne poker faces, przeżywają
pierwszy lot samolotem. Nic dziwnego. Upchanie kilkuset osób w żelaznej,
klaustrofobicznej puszce, a następnie zawieszenie jej wysoko nad ziemią i to przez
wiele godzin na pierwszy rzut oka może wydawać się pomysłem szalonego fantasty.
Kiedy jednak spojrzymy za okno kilka chwil po wystartowaniu i ujrzymy kłębiące
się chmurzyska lub ścigające nas ptaszory dojdziemy do wniosku, że wszystko
dzieje się jak najbardziej serio.
Jak wygląda lot, czy
jest on skomplikowany i dlaczego nie ma się czego bać?
Twój lot do Stanów to tzw. lot łączony, czyli z przesiadką.
Podczas długich wypraw na uczelnię przesiadałeś się już nie raz, więc na pewno
jesteś zaprawiony w boju :) .
W praktyce i w skrócie (na lotniskach z reguły czeka się i czeka, umierając z
nudów, więc najbardziej błahe wydarzenie, typu zdawanie bagażu może urosnąć
wówczas do rangi pierwszej pielgrzymki Jana Pawła II do Polski) wygląda to tak -
przyjedziesz na lotnisko do Warszawy, udasz się do Terminalu Odlotów, rzucisz
nań okiem i dojdziesz do wniosku, że niczego nie ogarniasz, jednak po chwili
przypomnisz sobie ten post i stwierdzisz - jestem
ocalony (chociaż trzymając się lotniskowych klimatów powinieneś raczej
powiedzieć – jestem oclony :). Poszwędasz
się trochę po terminalu, udając opanowanego, jednocześnie piętnaście razy sprawdzisz
na elektronicznej tablicy lotów czy na pewno nie pomyliłeś daty i godziny
wylotu. W międzyczasie uspokoisz zatroskaną mamę, która usilnie będzie
próbowała wmówić Ci, że już do Polski nie wrócisz, że przecież nie mógłbyś
wykręcić jej tak podłego numeru! Kiedy nadejdzie godzina Twojej odprawy (check in time) wydrukujesz kartę
pokładową (bilet) w specjalnym automacie, do którego wkłada się główną stronę
paszportu, a która to zeskanuje go i „wypluje” odpowiednie papierki (możesz
zapytać, gdzie znajduje się owy automat, ale myślę, że bez problemu sam go
wytropisz… jeśli nie – wszystko wydrukują Ci pracownicy Twojej linii lotniczej).
Następnie udasz się do stanowiska Twojego przewoźnika (szukaj jego loga na
niewielkim ekraniku), gdzie odpowiednio wykwalifikowani ludzie wezmą Twój bagaż
rejestrowany, okleją, a następnie włączą specjalną taśmę, która powiezie go w
czeluście lotniskowych zakamarków (docelowo bagaż trafi do miejsca Twojej
destynacji, czyli do lotniska w USA, więc z momentem zdania go w Warszawie w
ogóle się nim nie przejmuj, bo ONI WIEDZĄ, ŻE LECISZ DO USA!).
Kolejny etap to przejście kontroli osobistej. Wraz z bagażem
podręcznym kicasz zatem do miejsca „przeglądu” ciał i tobołków podróżnych.
Co mogę zabrać do bagażu podręcznego?
Jeśli chodzi o wymiary bagażu, czy to podręcznego, czy
rejestrowanego - wszystko podane jest na stronie Twojej linii lotniczej. Nie
wahaj się, a nawet koniecznie tam zajrzyj przed wylotem. Każda linia lotnicza
ma swoje wymagania!
Do podręcznego zabiera się: dokumenty, laptopy, aparaty,
ładowarki, rzeczy cenne, portfele, poduszki, książki…
Fot. 0.tqn.com |
Jedziemy dalej...
Przed wepchaniem się do kolejki do kontroli osobistej nie zapomnij o – adiós mamuśka! – bo, kiedy zostaniesz
skontrolowany nie będziesz mógł już wrócić do mamy. Podczas kontroli zmuszony
będziesz ściągnąć buty (ale nie zawsze o to proszą), pasek, biżuterię,
wyciągnąć telefon oraz monety z kieszeni (ogólnie metale, jakby ktoś np. nosił w
portkach złoto;) i położyć to wszystko, wraz z bagażem podręcznym w specjalnym
koszyku, a następnie na czarnej taśmie. Potem znudzony, niczym pies pasterski
przy stadzie baranów pracownik lotniska prześwietli Twoje manatki, szukając w
nich czegoś niepokojącego. Ty z kolei przemkniesz przez prostokątną „bramkę”
jak suseł i jeśli ona nie „zapipczy” będziesz mógł poskładać się do kupy i
zabrać swoje rzeczy. Jeśli jednak „zapipczy” – bez paniki – stojąca naprzeciw
Ciebie ochrona po prostu bardziej dogłębnie się Tobie przyjrzy :) (może zapomniałeś po
prostu pozbyć się zegarka lub łańcuszka?).
Voilá! Właśnie dotarłeś do strefy bezcłowej, czyli kuszącej
bezsensownym wydawaniem pieniędzy poczekalni dla podróżnych! Tutaj, w przerwie
pomiędzy łażeniem po sklepach i nudzeniem się polecam poszukać innych
campowiczów i nawiązać z nimi kontakt werbalny. A potem… czekać!:)
Przy stanowisku Twojego lotu (oznaczonego numerkiem i nazwą destynacji…
czyli na początek – kolejnego lotniska w Europie) zaczynają kręcić się jacyś
eleganccy ludzie? Czas wsiadać (z Warszawy do samolotów dowożą pasażerów
autobusy, gdyż nie wolno frywolnie hasać po płycie lotniska, w niektórych
lotniskach, z kolei, aby dotrzeć do samolotu wchodzi się po prostu do
specjalnego korytarza, wyglądającego trochę jak szyb kopalniany i wpada się od razu
w ramiona stewardessy, gdyż korytarz ten „podpięty” jest do drzwi wejściowych
samolotu:)!
Zachodnia Europa czeka!
Frankfurt, Amsterdam, Londyn, Paryż… niezależnie, w którym
miejscu wylądujesz jedynym Twoim zadaniem będzie teraz doczołganie się do
odpowiedniego Terminalu, z którego odlecisz do USA. Kiedy do niego dotrzesz/
dobiegniesz powtórzy się procedura kontroli osobistej. Strefa bezcłowa? Pilnuj
się, bo jeśli nie opanujesz pragnienia zakupów ponownie uszczuplisz portfel o
parę pieniężnych świstków :). Twój duży bagaż natomiast sam znajdzie drogę do samolotu, który przewiezie Was przez Atlantyk... nie musisz się nim martwić :)
Boeing czeka!
Fot. vunie.com |
Samolot, który ma za zadanie przetransportować Cię do USA to
istny kolos. Kiedy zasiądziesz już na jego pokładzie będziesz się zastanawiał, jak
to jest możliwe, że takie bydlę w ogóle może oderwać się od ziemi. Po zapięciu
pasów przez bite 9 godzin będziesz główkował, jak tu skrócić sobie mękę podróży.
Z mojego doświadczenia wynika, że pupa drętwieje po około 4 godzinach. Aby
trochę zabić nudę i powstrzymać transformację pośladków w kamień możesz porozmawiać
z siedzącym obok Ciebie sąsiadem (jeśli czyta, udaje, że czyta lub nie zwraca
na Ciebie uwagi – nie zagaduj!), włączyć znajdujący się przed Tobą komputer (w wielu
samolotach istnieje możliwość oglądania filmów, słuchania muzyki i grania),
czyli najlepszy pod słońcem pochłaniacz czasu. Możesz poprosić też stewardessę
o wino, które jakoś tak łatwiutko uśmierza ból latania, przejść się do toalety
kilka razy pod rząd, spróbować zasnąć (to się prawie nigdy nie udaje),
przeczytać książkę.
Jeśli po 9 godzinach lotu będziesz na tyle „tomny”, że
doczołgasz się do terminala przylotów – polecam głęboki haust powietrza zaraz
po wyjściu z samolotu. Pozwala wrócić do żywych!
Dla krótkodystansowców
Jeśli przypadkiem przyuważysz, że pilot opuścił kabinę i
poszedł do toalety – nie stresuj się. W dzisiejszych czasach, pomimo tego, iż
oglądając fotki z kokpitów pilotów człowiek dochodzi do wniosku, że na pewno
nie ogarnąłby tylu przycisków na raz – samolotem steruje autopilot. Rozsiądź
się, więc wygodnie w swoim siedzisku i zaufaj Matrixowi :).
Dla olatanych weteranów
Zastanawiam się, czy ktoś z Was ma tak samo jak ja i mógłby
mi coś doradzić. Otóż, po raz pierwszy wsiadałam do samolotu jakieś 4 lata
temu. Po 2 latach notorycznej samolotowej euforii na widok buczącego silnika,
rozkoszowania się prędkością na pasie startowym, piania z zachwytu na widok pierzastych
chmurek oraz oddalającej się ziemi dopadła mnie zmora latania. Podczas
lądowania (w zależności od tego, jak szybko pilot obniża lot) zmieniające się
ciśnienie dosłownie paruje mi uszami. Czacha dymi, a ja z nic nie mogę powstrzymać
tego strasznego kłucia bębenków (dla nowicjuszy – mam nadzieję, że tego nie
odczujecie, ale często podczas lądowania, kiedy zmienia się ciśnienie, zatykają
się uszy, co może być bolesne). Nie pomaga ani żucie gumy, ani cukierek, ani
otwieranie szeroko ust :D. Może macie na to jakieś inne, „babcine” sposoby albo znacie jakąś sekretną technikę żucia? :D
Dla wszystkich
Życzę Wam wszystkim spokojnej, niemęczącej i szybko mijającej podróży! :)
P.S. Pod żadnym pozorem nie oglądajcie przed wylotem żadnego odcinka serii Katastrofy w przestworzach National Geographic!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.