Przez prawie trzy tygodnie dobijałam do wielu urokliwych
brzegów i portów (to taka metafora odnosząca się do korzystania ze zwykłego,
poczciwego dworca autobusowego, a także popularnego przewoźnika -Piechtobusu J).
Podróżowałam zarówno z kompanami (pozdrawiam
Wandzię, Marunię oraz Pipsi!), jak i na własną rękę (zgubiłam drogę tylko raz,
kiedy zmierzając do jednego z hosteli nowojorskiego Harlemu, przygwożdżona do
ziemi kilkunastokilogramowym plecakiem oraz sążnistym deszczem spojrzałam na
mapę Manhattanu do góry nogami i zwyczajnie w świecie przeszłam 10 przecznic za
daleko… z tego miejsca chciałabym serdecznie podziękować pewnemu panu
grzebiącemu wówczas - o bardzo późnej godzinie - przy samochodzie w garażu … który dokonał cudu
i skierował moją mapę na właściwy tor J).
Do rzeczy!
O atrakcjach turystycznych każdego z wymienionych
przeze mnie miast możecie przeczytać na gadzilionach dostępnych stron
internetowych oraz we wszelakiego rodzaju przewodnikach, opisujących Nowe Jorki i Bostony wzdłuż, wszerz, a czasem nawet i w poprzek.
Poza tym, jeśli jesteście wystarczająco ciekawi albo też obmyślacie plan na tegoroczne wakacje na pewno sprzedaliście już w wirtualnym świecie swoją własną, zdrętwiałą rękę (od ciągłego klikania w klawiaturę), byle tylko znaleźć na kontynencie północnoamerykańskim coś dla siebie.
Chciałabym, zatem, spojrzeć na poszczególne etapy
mojej eskapady urbanistycznej „migawkowo” i nietuzinkowo.
Dobre dobrego początki
Korzystając z faktu, iż na samym początku wojażu liczba jego uczestników nie była liczbą pojedynczą, postanowiliśmy wykupić wycieczkę do Kanady u
jednego z chińskich przewodników (zachęcam do lektury kryjącej się pod
linkiem).
Dotarliśmy do Niagary, Montrealu, Toronta, Ottawy i
Quebecu.
Niagara
– zdecydowanie jeden z najpiękniejszych cudów natury, jakie widziałam. Huk
spadających hektolitrów wody jest niezwykle narkotyzujący. Można wsłuchiwać się w neigo godzinami. Minus to ogromna liczba turystów, przewalających się przez
platformy obserwacyjne niczym wszechobecne cząsteczki H2O (w sumie, nie dziwota, każdy
chce zobaczyć jeden z ideałów świata natury, jednak nie ukrywam, że na dłuższą metę jest to
męczące). Podróż stateczkiem Maid of the Mist, podpływającym bardzo blisko
wodospadu należałaby do bardzo ekscytujących przeżyć, gdyby nie fakt, że widok
Niagary zasłaniają umiejscowione na kończynowych wysięgnikach smartfony, tablety
i inne elektroniczne bzdety. Nowej generacji, of course!
Jeszcze nie wodospad, a już każdy coś z kieszeni wydostał :) fot. Źródła własne |
Toronto
– gdyby
nie fakt, że Toronto należy do miast dosyć czystych (przynajmniej te dzielnice,
które odwiedziłam) mogłabym powiedzieć, iż jest ono zręczną, kanadyjską kopią
Nowego Jorku. Z tym, że mniej tłumną i bardziej urokliwą. Spozierająca na miasto wieża CN Tower niechętnie pozuje do zdjęć (w zasadzie, nawet wykorzystując „oddolne”
ujęcie uchwycenie całego „obelisku” graniczy z cudem). Gorąco polecam,
natomiast, odpłynięcie od brzegu i kliknięcie sweet fotki na tle panoramy miasta.
Nieco frywolna perspektywa oddolna, CN Tower, fot. Źródła własne |
Widok na Toronto. Z nielotu. Fot. Źródła własne |
Ottawa
– stolica,
której architektura kojarzy mi się raczej z europejskimi starówkami, a nie
północnoamerykańskim rajem i dobrobytem. Odwiedzającym rekomenduje „rzucenie
okiem” na panoramę rzeki św. Wawrzyńca (tej, którą pierwsi francuscy
kolonizatorzy dotarli do Kanady i spotkali się z Indianami) oraz spacer wokół
„starówki”.
Prawda, że ładny budynek? Fot. Źródła własne |
Montreal
– może
to co napiszę, nie będzie zbyt miłe, ale do tego miasta mam sentyment jedynie
ze względu na fakt, że urodził się w nim jeden z moich ulubionych bardów, o
pięknym, grubym głosie, czyli Leonard Cohen. Jeśli ktoś, tak jak ja, należy do
osób sentymentalnych sugeruję odwiedziny montrealskiego stadionu olimpijskiego,
na którym w 1974 roku Polacy zdobyli złoto w siatkówce. Zresztą zwiedzanie stadionów jest teraz bardzo modne!
Stadion olimpijski, Montreal, Fot. Źródła własne |
Quebec
– chyba
najpiękniejsze miasto francuskojęzycznej części Kanady. Podczas spaceru przez
skwerki Quebecu można odnieść wrażenie, że miejsce to uległo inwazji pluszowych bobrów (to najpopularniejsza pamiątka, związana z początkami
osadnictwa w tych rejonach… coś na wzór organicznej miniaturowej wersji Statuy
Wolności J).
Tutaj kupiłam też syrop klonowy, który swoją słodyczą bezczelnie kusił mnie
przez cały pobyt na kontynencie amerykańskim. Na szczęście flakonik w kształcie liścia klonowego z nektarem całego panteonu bogów cukru dowiozłam do domu … w całości.
![]() |
Nie-pluszowy, aczkolwiek równie inwazyjny, kanadyjski bóbr, Fot. Źródła własne |
Arktyczna
dygresja
Jeśli znów dane mi będzie udać się do Kanady –
zabieram pod pachę wytrawnych piechurów i biegnę na północ, w rejony arktyczne.
Miasta kanadyjskie są miłe dla oka i nawet przyjazne, jednak prawdziwa
kanadyjskość to dla mnie niewystępująca chyba nigdzie na świecie (no, może poza
Rosją), wszechogarniająca dzicz.
Ale może ktoś z Was, uda się tam w tym roku? J
USAcje,
czyli wariacje w amerykańskiej dżungli miejskiej
Boston,
a więc Harvard – nie tylko jedno z ulubionych miast
twórców serii, ale też jedno z przyjemniejszych, jakie w USA widziałam. I
oczywiście, z punktu widzenia każdego żaka – miasto iście studenckie. MIT
(ponoć uczelnia z największą liczbą patentów na świecie), no i Harvard! Na terenie
uniwersytetu znajduje się pomnik jegomościa - Johna Harvarda - którego wszyscy
głaskają po bucie. W efekcie, trzewik chyba w końcu odpadnie. Może słusznie?
Legenda legendą, ale podobno to nie Harvard był założycielem uniwersytetu… P.S. Ciekawa jestem, czy podczas rozglądania
się po budynkach jednej z najlepszych uczelni świata moje oko zatrzymało się na
potencjalnym krezusie z przyszłości, powiedzmy... Zuckerbergu w wersji demo???
![]() |
Dotknij buta, a... nic się nie stanie! Fot. Źródła własne |
![]() |
Weterani z Wietnamu, Fot. Źródła własne |
![]() |
SCHRONisko dla zbłąkanych turystów, huragan Irene. Fot. Źródła własne |
![]() |
Niemal filmowe łóżka polowe, Fot. Źródła własne |
Praktyczne rady dotyczące przedzierania się przez
amerykańską, dżunglę miejską zamieszczę na blogu już wkrótce.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.