Zdążę, czy nie zdążę? Oto jest pytanie Fot. Icegirl |
- Wylot 5 czerwca?! O Boże, co z sesją?!
Lęk tym bardziej nieuzasadniony, że jeśli
naprawdę, ale to najprawdziwszą naprawdę marzy się o wylocie do USA można
dokonać niemożliwego! Nawet ogarnąć sesję w przed-sesji, bądź też po powrocie
do Polski. Kiedy leciałam do Stanów za pierwszym razem stawiłam czoła dwóm
sesjom, a także obronie. Tylko jeden egzamin został mi do zdania we wrześniu.
Mój przykład pokazuje, że da się, bo jak się chce, to się wszystko da się ;-) Pamiętajcie o tym!
Poza tym, zawsze możecie poprosić Camp America o zaświadczenie potwierdzające
Wasz udział w programie, po czym udać się z nim do dyrektora Waszego instytutu,
dziekana lub innej arcy-ważnej postaci z Waszej uczelni, która zapewne też jest
człowiekiem i to prawdopodobnie człowiekiem podróżującym. W razie „niewypału”
możecie też poprosić wykładowcę o wcześniejszy/ późniejszy termin egzaminu
2. Ja chcę z koleżanką!
A bez to już na pewno nie, w
ogóle! Rozumiem, że można być przywiązanym do najlepszej psiapsióły tudzież
kumpla-na-dobre-i-na-złe, ale też musicie pamiętać, że na campie poznacie masę
(a nawet tonę) ciekawych ludzi z całego świata. Nawiążecie nowe znajomości,
które przerodzą się nawet w wirtualne (prawdopodobnie facebookowe),
czat-przyjaźnie :-).
Poza tym, czas pracy na campie mija dosyć szybko. Ani się obejrzycie, a już trzeba
będzie pakować plecak, z trudem dopinać walizkę i ruszać w amerykańskie
nieznane.
Wasza koleżanka/ Wasz kolega już tam będą…
3. Obawiam się, że zapomnę języka w gębie…
Obawiam się, że nie zapomnisz. Zresztą, nawet
największy „wstydzioch”, rzucony na głęboką, amerykańską wodę prędzej, czy
później będzie musiał wydobyć z siebie choćby to excuse me. Jeśli podczas rozmowy aplikacyjnej jesteś w stanie odpowiedzieć
na moje pytanie w języku Szekspira, zapewniam, że trafiając na kilka miesięcy
do amerykańskiego środowiska będziesz
miał możliwość obudzenia w sobie Szekspira oracji. I gwarantuję, że zaczniesz
perorować. Prędzej, czy później. Chyba, że zwiążesz sobie język węzłem
żeglarskim. Nie jestem tylko pewna, czy nasze ubezpieczenie obejmuje skutki uboczne takich wygibasów ;-)
A tak na marginesie, z moich
doświadczeń wynika, że Amerykanów (no, może poza Teksańczykami) łatwiej
zrozumieć niż Brytyjczyków.
Przynajmniej na poziomie językowym… a konkretnie
akcentowym.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.