Which way to go to get my visa? Źródło: blogspost |
Zeszłotygodniowe spotkanie w konsulacie wspominam bardzo
pozytywnie, pomimo tego, iż dobie cyfryzacji, na samą myśl o załatwieniu
jakiejkolwiek papierologii, a także bezpośredniej konfrontacji z urzędnikiem - nawet
jeśli nie jest on legendarną Panią Wiesią, czającą się za gigantyczną paprotką
z czasów Gierka, popijającą czarną-fusiastą i wrzeszczącą na każdego „natrętnego”,
niczym mol, petenta – dostaję białej gorączki.
Po drugie w moim życiu wizycie w amerykańskim konsulacie dochodzę
do wniosku, że konsulowie pewnie też dostają białej gorączki. Wbrew legendarnym
wyobrażeniom, jakoby pracownicy dyplomacji i służby zagranicznej, dzień w dzień
wykonywali akrobacje a’la Angelina Jolie na planie Tomb Raider - praca takiego urzędnika
to chyba najnudniejszy zawód świata…
Dobrego chłodne
początki…
Zaczęło się kiepsko, bo wczesnowiosenna (choć bardziej
pasowałoby tutaj późnowiosenna;) aura w dniu mojej wizyty była wyjątkowo nieprzyjemna.
Mroźny wiatr, kiedy czekałam wraz z trzema innymi „camperkami” na wejście do
konsulatu, nie odpuszczał ani na moment. Choć, z drugiej strony, osoby stojące w „ogonku”
przed konsulatem wydawały się nie zwracać uwagi na niedogodności klimatyczne.
Po kilku przydatnych wskazówkach pracownika biura Camp
America, odnoszących się do naszej rozmowy z urzędnikiem, nadeszła nasza kolej.
Po krótkim, proceduralnym przeszukiwaniu, połączonym ze ściąganiem pasków,
zegarków i tym podobnych gadżetów – zostałyśmy wpuszczone do środka. Potem już tylko kilka kroków korytarzem,
schodkami do góry i voilá!
Jak jest w
konsulacie?
Aby zgrabnie ująć atmosferę panującą w owym miejscu posłużę
się czterema porównaniami, które przyszły mi na myśl podczas oczekiwania na
rozmowę z amerykańskim urzędnikiem.
W konsulacie, bowiem, jest….
Trochę jak na planie filmu kryminalnego… przed wizytą następuje
pobieranie odcisków palców poprzez przyłożenie ich do zielonego ekraniku. Broń
Boże, żeby palce były zimne lub spocone! W moim przypadku, po tym jak wiatr
wywiał ze mnie ostatnie pierwiastki ciepła, pochodzące z rezerw „na zimną
godzinę”, kwestia poddania powyższej procedurze choćby kciuka stała się
problematyczna. Na szczęście wciąż istnieją prawa fizyki oraz innych nauk ścisłych,
dzięki którym pocieranie dłoni o jeansowe spodnie przynosi zamierzony, niemal
cieplarniany efekt.
Chwilowo jak na poczcie... po zweryfikowaniu dokumentów oraz oddaniu
odcisków palców dochodzi do kliknięcia zielonego guziczka na maszynie wydającej papierowe numerki. Prawie jak w budynku Poczty Polskiej, z tą różnicą, że towarem do
przesłania na drugi koniec Atlantyku jest nasze osobiste „ja”.
Nudno jak w przychodni… po otrzymaniu numerka z maszyny należy
odczekać w kolejce, aż na elektronicznej tablicy wyświetli się nasz numer. Co
można robić, żeby podczas monotonnego siedzenia nie umrzeć z nudów? Moje
propozycje: zlustrować twarze wszystkich osób, które znajdują się razem z nami
w poczekalni, zastanawiając się przy tym o jakie rodzaje wiz one aplikują (oraz jaki
jest wśród tych aplikacji odsetek wiz J-1), porozmawiać z innym aplikantem Camp America,
zerknąć na film emitowany na ekranie telewizora (osobiście zapamiętałam dwie
sceny – Seattle nocą z lotu ptaka oraz startującą rakietę), przeczytać paszport
od deski do deski, rozszyfrować numerki z DSa, jeszcze raz wybuchnąć śmiechem
na widok zdjęcia paszportowego i ostatecznie, kiedy wyświetli się numerek
oznaczający naszą kolej – udać zaskoczonego, ale czym prędzej dokicać do
jednego z „pancernych” okienek, za którym kryje się konsul.
Jak na egzaminie… generalnie rozmowa o wizę J-1 przypomina
nieco egzamin u śpieszącego się profesora, jedną nogą będącego już za drzwiami,
a drugą ciągle jeszcze potwierdzającego swoją obecność wśród struchlałych zdających.
Aplikowałam o wizę dwukrotnie i za każdym razem moja rozmowa z konsulem
przebiegała w ponaddźwiękowym tempie. Tym razem przyszło mi prowadzić dialog z sympatyczną panią
konsul, która w prędkości wyrzucania słów ze swoich ust przebiła nawet mnie, małą
gadułę. W zasadzie, aby po około 2 minutach rozmowy otrzymać wizę musiałam
odpowiedzieć na kilka prostych pytań. Poniżej przedstawiam zapis błyskawicznej wypowiedzi
pani konsul:
Have you ever been to States? When? Where did you work? Did you
like it? Where do you go now? Which state? Oh, New Hamphire?! Great, I love
this place! What do you study at your Master degree? Latin American Studies?
Wow, great! Do you know Spanish? Perfect! You have your visa, have fun, make
your American friends, goodbye!
Tym optymistycznym akcentem muszę zakończyć posta, bo właśnie
otrzymałam wiadomość, że mój paszport już czeka na odbiór :)!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.