Jako osoba lubiąca konkrety napiszę wprost. Campy, na których znajdujecie się obecnie (albo i znajdziecie się w przyszłym roku ;) bynajmniej nie są umiejscowione na ostatnich piętrach las vegaskiej
Stratosfery, nie graniczą z Białym Domem ani też nie wyrastają nagle pod stopami miłośników joggingu w nowojorskim Central Parku.
Z pewnością krajobraz, jaki majaczy na co dzień przed Waszymi oczami (zaraz po pierwszym budziku wzywającym do pracy) to połączenie nieokiełznanej leśnej przyrody (ach te wszędobylskie
chipmunki!) z głębią urokliwego pojezierza.
Dosłownie, a zarazem dyplomatycznie rzecz ujmując - jesteście po prostu chwilowymi rezydentami mało znanego amerykańskiego za... droża ;)
Poniższe zdjęcie niech będzie dowodem na to, iż owo zadroże może okazać się nie tylko całkiem znośnym, ale i zapierającym dech w piersiach (tudzież klatce) miejscem. Wystarczy tylko dobrze rozejrzeć się dookoła albo też znaleźć wspólny język z jakimś sympatycznym lokalersem...
|
Fot. Stonehouse, Northwood, New Hampshire. |