Wpis pokarmowy szczególnie gorąco polecam zatroskanym rodzicom
campowiczów, którzy gdzieś tam zasłyszeli, że kiedyś tam ktoś na campie umarł z
głodu.
Fot. Kuchnia made by USA? źródła własne |
Bez obaw. Znane są jedynie przypadki przedawkowania cukru
oraz kalorii :)
Generalnie dieta campowa składa się z trzech posiłków –
śnadania, lunchu (po polsku – obiadu) oraz dinneru (jakby polskiej kolacji). W
większość campów działa coś na wzór szwedzkiego stołu. Przy sporej liczbie osób
– szczególnie małych głodomorów - które w tym samym czasie domagają się
napełnienia brzuchów, taki system karmienia jest niezwykle sprawny.
Skłamałabym twierdząc, że do kuchni amerykańskiej (niektórzy
twierdzą, że absolutnie nie ma czegoś
takiego jak kuchnia made by USA) można by
dopisać epitet - zdrowa. Wręcz przeciwnie, zaoceaniczne potrawy są z reguły tłuste,
fast-foodowe, przyprawione szczyptą GMO oraz często wyczarowane z proszku. Nie
oznacza to, że nie są one smaczne albo, że nie ma jakiejś małej „odskoczni” od serwowanych
posiłków, które już nam się znudziły (o tym już za chwilę).
Fot. Tater tots, źródła własne |
Aby jeszcze celniej scharakteryzować campowe odżywianie
postanowiłam otworzyć jeden z głównych folderów mojej pamięci o nazwie JEDZENIE-USA
i niczym rasowa kelnerka zdradzić Wam wszystkie tajemnice menu z mojego campu.
Śniadanie
Fot. Pancakes, źródła własne |
Tradycyjnie na śniadanie serwowano nam pancakes z syropem
klonowym, „pompowane” (w sensie, że wykonane bez odrobinki drożdży) bułki
maślane oraz cynamonowe, jajecznicę z proszku, bekon pokrojony w cienkie jak
kartka papieru plastry, ociekający tłuszczem niczym największy McDonaldowy zestaw,
tater tots (kuleczki ziemniaczane smażone na głębokim jak Rów Mariański oleju),
tosty francuskie (owym europejskim mianem Amerykanie określali chleb tostowy moczony
w jajku-mleku-cynamonie, a następnie smażony na patelni) oraz mleko z płatkami
wszelakich rodzajów.
Lunch (obiad)
Fot. Chinese dumplings, źródła własne |
Menu obiadowe zależało od humoru oraz inwencji twórczej
szefa kuchni. Dania różniły się od siebie przez 7 dni w tygodniu (oczywiście zawsze
były w nim stałe punkty i besttakery – to, na co mieli ochotę wszyscy i to ZAWSZE),
po czym następował reset i znów od poniedziałku odtwarzano ten sam jadłospis.
Lista obiadowa (przynajmniej to, co z niej zapamiętałam:):
Chickenburger + french fries (frytki)
Kurczak BBQ
Kurczak BBQ
Makaron – wariacje
wszelakie, od ravioli po serwowane co dzień penne, które można było łączyć z
dowolnymi składnikami
Dania Tex-Mex (burrito,
nachos, tacos)
Ryba zapiekana z
parmezanem (ogólnie Amerykanie nie mogą obejść się bez parmezanu, założę się,
że sypią go nawet do pancakesowego ciasta)
STEKI (o różnym poziomie
krwistości… jako, że nie bawi mnie wampiriada spróbowałam tylko tego dobrze
wysmażonego)
Dania z grilla
(tortilla, kurczak)
Pizza z salami oraz
wegetariańska
Chinese dumplings (pierogi z indykiem i kapustą… nie wiem, czy to rzeczywiście chiński
wynalazek… wiem jedynie, że nazwy potraw często nijak mają się do kuchni
narodowych, patrz - polska ryba po grecku)
Mashed potatoes (polski akcent, ubite ziemniaki!)
Paluszki serowe
Caesar salad – z grzankami i parmezanem
Deser - crumble z bitą śmietaną (za to można oddać życie,
no, może tylko życie finansowe, czyli pół wypłaty!), brownie – przecukrzone
ciastko czekoladowe, lody
Dinner (kolacja)
Fot. Besttaker - makaron z sosem pomidorowym, źródła własne |
Na kolację podawano podobny do obiadowego zestaw posiłków.
Alternatywa, czyli bar sałatkowy
Bar sałatkowy był najwspanialszym wynalazkiem kuchennym na
moim campie. Obwoźny (na kółkach), „czynny” podczas każdego posiłku, prowadzony przez
uroczych Haitańczyków. Zawartość: egzotyczne owoce, warzywa, tuńczyk, jajka, sery
itp. Było z czego wybierać, w celu urozmaicenia swojej diety. Podczas bardzo
gorących zajadaliśmy się samymi owocami.
Produkty, do których wszyscy zawsze mieli stały dostęp
Mleko (zwykłe oraz smakowe)
Płatki
Kolorowe napoje z maszyny (szczerze mówiąc niezbyt dobre)
Kitchen staff
Jeśli będziecie pracować na stołówce bądź w kuchni proponuję Wam efektywnie wykorzystać swoje stanowisko i od czasu do czasu pomyszkować w
campowej lodówce (na moim campie była taka możliwość), gdyż można w niej
znaleźć ciekawe produkty, z których warto dla odmiany ugotować coś na własną
rękę.
Summa summarum
Campowe jedzenie jest całkiem
smaczne, ale niestety, jak to w USA, dość niezdrowe. Jeśli przesadzimy z ilością – ciężko będzie
nam podnieść się z krzesła. Prawdopodobnie będziemy zmuszeni podłożyć pod stół
zjeżdżalnię i zsunąć się z niej na poziom podłogi.
Ażeby po powrocie do Polski nie zadeptać wagi zalecam po
prostu codzienną aktywność fizyczną. Większość campów, na które traficie ma
całe zaplecze sportowe i aż grzechem byłoby z niego nie skorzystać. Warto więc
zaprzyjaźnić się z polem do zabawy w Lewandowskiego oraz koszem do ćwiczenia
rzutów a’la LeBron James.
Pomoże, a na pewno nie zaszkodzi! :)
Ostatnia uwaga
Menu na Waszych campach może być oczywiście zupełnie
odmienne od tego, które tu przedstawiłam!
Szczególnie na niektórych campach typu religijnego obowiązuje
specjalny jadłospis… ale przecież to kolejne ciekawe doświadczenie kulturowe!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.