poniedziałek, 12 sierpnia 2013

Najpierw masa, potem rzeźba ;)

Stało się! Amerykańska dieta tysiąca kalorii poskutkowała! Od przybycia na camp minęło już trochę czasu, a ja, w tym czasie, zdążyłam zaopatrzyć się w 3 dodatkowe kilogramy. Na szczęście przed przylotem do USA byłam posiadaczką sporej niedowagi, zatem pozostaje mi jeszcze jakieś 2 kilogramy w zapasie, jako wentyl bezpieczeństwa. Jeśli przekroczę ową granicę będę musiała zacząć... rzeźbić. Tak po prawdzie, już zaczęłam - na wszelki wypadek! W końcu od czego są campowe siłownie? ;)


Nie ma lekko!

Jak mogliście przeczytać w jednym z postów dotyczących diety na moim poprzednim campie - jeśli chodzi o jedzenie w USA to... nie ma lekko. I to dosłownie! Generalnie prawie wszystko naszpikowane jest  tutaj giga-kaloriami, ulepszaczami, konserwantami, cukrami i co tam jeszcze szalony chemik może wytrzasnąć z tablicy Mendelejewa. Biorąc pod uwagę fakt, iż sporo z przygotowywanych posiłków (kreowanych pod presją hordy głodujących dzieciaków) występuje w przyrodzie jedynie w wersji instant, tudzież otwórz-pudło-wrzuć-do-pieca-i-gotowe... kilka dodatkowych funtów murowane! Szczęśliwie ratuje nas bar... sałatkowy, który okazuje się ostoją (a może namiastką?) jedzeniowej normalności pośród fast-foodowej, amerykańskiej rzeczywistości.

Serwowane posiłki są prze-kolorowe. Niektóre doskonale prezentują się na talerzu. Niestety ich estetyka rzadko kiedy idzie w parze z jakością, zatem choćbyśmy wzbraniali się rękami i nogami, każdego dnia musimy stawiać czoła spadającym na nas bombom kalorycznym. Strajk głodowy nie wchodzi w grę, w końcu musimy mieć siłę do pracy, a w ostateczności - do podbijania USA! Zawsze pozostaje jednak nadzieja, że kiedy tylko opuścimy bramy campu znajdzie się po drodze jakiś soczysty stek! :D

A Wy, Drodzy Tegoroczni Aplikanci, poszerzyliście już nieco swoje kontury? ;)






Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.