środa, 17 lipca 2013

Campowe kierowanie, spanie na vanie i parkowe trekkowanie wspomnia mój zeszłoroczny aplikant - Grzegorz Łapuszek

Świt w Wielkim Kanionie zapamiętam do końca życia, fot. Grzegorz Łapuszek 
„Zdecydowaliśmy się zatem na kolejny nocleg w samochodzie oraz częściowo poza nim. Doświadczenie to nauczyło nas, że w zaparkowanym vanie komfortowo wyśpią się trzy osoby. Czwarta musi spać poza nim. Tamtej nocy wypadła moja kolej. W praktyce ze względu na bezpieczeństwo osobiste (duża liczba niedźwiedzi w okolicy), spałem na dachu samochodu...
Grzegorzu, dlaczego Camp America?

A dlaczego nie? W życiu niekiedy należy kierować się instynktem i wolą chwili, brać to co przynosi nam los. Pamiętam, że decyzja o wyjeździe zapadła na jednej z górskich wycieczek, na której wraz z koleżanką dyskutowaliśmy o tym, jak „fajnie byłoby pojechać na takie coś”. Nic prostszego. Kilka tygodni później byliśmy już w trakcie załatwiania formalności, mając nadzieje że odbędziemy podróż do Stanów – najlepiej wspólnie....

2.       Podzielisz się z Czytelnikami swoimi campowymi wspomnieniami?

Warto może zacząć od tego, że wraz z pozostałymi Polakami pracowaliśmy na campie przez cały okres jego funkcjonowania. Oznacza to tyle, że „stawialiśmy obóz na nogi”, przygotowywaliśmy wszystko pod przyjazd dzieci, przeżyliśmy dwa turnusy, by ostatecznie wykonać prace końcowe na post-campie. Ponieważ byliśmy pierwsi, mieliśmy możliwość poznania wszystkiego od podszewki. I to właśnie moment pojawienia się nowych pracowników był wspaniałym przeżyciem, możliwością nawiązania nowych, międzynarodowych znajomości.


Uroki amerykańskiej kuchni. Dieta-cud na szczęście na mnie nie działała;), fot. Grzegorz Łapuszek
Na campie pracowałem głównie jako kierowca, ale pomagałem także przy pozostałych pracach wchodzących w zakres zespołu maintenance , czyli sprzątanie, czyszczenie i … skręcanie łóżek. To ostatnie towarzyszyło nam od pierwszych dni i trwało niemal dwa tygodnie! Wszystko w atmosferze team-worku i dobrej zabawy. Przez kluczową część campu, zwykle przebywałem poza terenem obozu, wykonując kursy do okolicznych supermarketów po zakupy oraz na okoliczne lotniska (zakładając, że 200 km to niedaleko;). Często przewoziłem także dzieci i pozostałych pracowników do parków krajobrazowych i innych terenów rekreacyjnych. Moim wyprawom zawsze towarzyszyło włączone radio i dlatego słowa słynnej piosenki Hey, I’ve just met you and this is crazy... zapamiętam chyba najlepiej!

Ogólnie pobyt na campie wspominam jako pracę związaną z dużą odpowiedzialnością, ale i niezależnością. Dużo zwiedziłem, nawiązałem wiele kontaktów, czułem się tam potrzebny. W czasie wolnym świetne wspominam chwile spędzone z pozostałymi na graniu w tenisa, bilard, czy też pływaniu. Wszystkie te atrakcje były dla nas dostępne, jeżeli tylko w danym momencie nie korzystały z ich dzieci (na campie należy poznać i zrozumieć zasadę - kids first).


Grając z bossem w tenisa..., fot. Grzegorz Łapuszek
 A teraz z luźnej beczki – pochwal się, co zwiedziłeś w Stanach!

Długo by opowiadać, bo koniec pracy to dopiero początek! Pracowałem na wschodnim wybrzeżu, tak więc koniecznym było spędzenie co najmniej tygodnia w Nowym Jorku. 

Widok Nowego Jorku nocą z Empire State Building. Warto wydać te kilkadziesiąt dolarów..., fot. Grzegorz Łapuszek
Następnie szybkim przelotem trafiłem do Phoenix (Arizona), gdzie czekała już na mnie moja koleżanka. Razem z dwójką innych Polaków, z którymi umówiliśmy się na forum, wynajęliśmy samochód i wyruszyliśmy na północ podbijać Góry Skaliste. Niedźwiedzia nie było, ale za to widok z najwyższego szczytu (Mount Elbert)  zapierał dech w piersiach! Następnie szybkie zejście, nocleg w samochodzie (bo nie było czasu znaleźć nic lepszego) i dalej w podróż do Arches National Park

Parki Arches zaskakują różnorodnością form skalnych. Na zdjęciu brama w rezerwacie Windows, fot. Grzegorz Łapuszek 
Dojechaliśmy tam pod wieczór, więc udało nam się zobaczyć zachód słońca nad Delicate Arch – ponoć najsłynniejszej formacji skalnej na tamtym obszarze. Kolejne 2 dni spędziliśmy w Wielkim Kanionie. Udało nam się zobaczyć wschód słońca i odbyć sześciogodzinny trekking w dół Kanionu. 

Warto spróbować trekkingu przez Wielki Kanion. Szlak nazywa się Bright Angel Trail i łączy północną i południową krawędź Kanionu. Wycieczka zajmie 2-3 dni, fot. Grzegorz Łapuszek
Warto przebyć całą szerokość Kanionu (trasa od północnej do południowej krawędzi zajmuje około 2-3 dni). Dla nas, niestety, nie było to osiągalne ze względu na napięty harmonogram wycieczki;). Kolejnym przystankiem było Las Vegas - obowiązkowa gra w kasynie i uczestnictwo w jednej z licznych imprez. Podstawowym atutem Las Vegas jest cena hoteli. Już za 20$ za osobę za noc można dostać pokój w wysokim standardzie z dostępem do basenu. Co więcej, to, co zaoszczędzimy na noclegu możemy z czystym sumieniem przegrać w kasynie :D (byle z umiarem!). Kolejnym celem był Yosemite National Park – zagłębie wspinaczy i turystów wysokogórskich. Po drodze do parku udało nam się zobaczyć: Tamę Hoovera, Dolinę Śmierci i Park Sekwoi. Ten ostatni zrobił na nas szczególne wrażenie. Ogrom tych drzew trzeba doświadczyć na własne oczy. Przybyliśmy do Yosemite późnym wieczorem. O dostępności miejsc noclegowych można było pomarzyć, a zresztą, jak dla nas, ich cena i tak była zbyt wygórowana. Zdecydowaliśmy się zatem na kolejny nocleg w samochodzie oraz częściowo poza nim. Doświadczenie to nauczyło nas, że w zaparkowanym vanie komfortowo wyśpią się trzy osoby. Czwarta musi spać poza nim. Tamtej nocy wypadła moja kolej. W praktyce ze względu na bezpieczeństwo osobiste (duża liczba niedźwiedzi w okolicy), spałem na dachu samochodu. Trzeba tylko uważać na strażników, gdyż w większości parków spanie „na dziko” jest niedozwolone. Następnego dnia o 4 rano wyruszyliśmy na Half Dome – jeden z najsłynniejszych szczytów w Yosemite. 

Na szczycie Half Dome. W tle z prawej najsłynniejsza ściana wspinaczkowa – El Capitan, fot. Grzegorz Łapuszek
Jego popularność jest tak duża, że trzeba dostać specjalne pozwolenie logując się na oficjalnej stronie parku. Następnie drogą losowania wybieranych jest kilkuset śmiałków którzy mają prawo wyjść na szczyt. Przed kluczowym podejściem faktycznie stoi strażnik i sprawdza czy każdy piechur takie pozwolenie posiada. Trud ośmiogodzinnej wycieczki rekompensuje widok ze szczytu. Kolejne dni to kontynuacja kalifornijskich klimatów, czyli podróż do San Francisco, przejście przez Golden Bridge, wycieczka na Alcatraz i spacer po największym Chinatown na świecie. Gorąco polecam zasmakować chińskiej kuchni w tej dzielnicy – pierwszy raz w życiu jadłem tak świetnie przyprawionego kurczaka! Następnie zaczęliśmy kierować się wybrzeżem na południe. Słynna droga numer  1 stanowiąca połączenie z Los Angeles to ósmy cud świata! Przyjemność z jazdy po takiej trasie jest nie do opisania. Ostatecznie w Los Angeles spędziliśmy 3 dni, zwiedzając kultowe miejsca z serialu Californication (m.in. Venice Beach), spróbowaliśmy surfingu i wędrowaliśmy aleją sław w Hollywood.

Do zrealizowania takich celów, konieczne jest wypożyczenie samochodu. Zapewniło to nam niesamowitą niezależność. Sami decydowaliśmy o tym kiedy i gdzie wyruszamy.

Powyższa historia jest jedynie krótkim streszczeniem wydarzeń, które faktycznie miały miejsce. Ciężko opisać tak bogate przeżycia. Przyznaje bez bicia, że czas spędzony w Stanach to najlepszy okres w moim życiu.

Bogatszy o zeszło-wakacyjne doświadczenia… co mógłbyś doradzić osobom, które lecą „na campa” po raz pierwszy?

Rada nr 1: Studia nie zając i przy odrobinie chęci wszystko uda się zorganizować i zaliczyć, albo przed, albo po powrocie. Warto podejść osobiście i porozmawiać w cztery oczy z każdym z prowadzących – zrozumieją i pójdą na rękę.
Rada nr 2: Nie zrażajcie się faktem, że na campa jedziecie sami! Na miejscu poznaje się masę pozytywnie zakręconych ludzi i nawiązuje się przyjaźnie na wiele lat, a może i całe życie.
Rada nr 3: Angielski trzeba znać, ale niekoniecznie wymagany jest poziom C2. Dobre podstawy wystarczą, żeby doszlifować biegłość podczas pobytu.
Rada nr 4: Po campie najlepiej wypożyczyć duży samochód (VAN lub SUV). Będziecie bardzo mobilni,  a ponadto w takim samochodzie można spać. Opcja ta nie wyjdzie drogo jeśli koszty rozłożycie na 4-5 osób.
Rada nr 5: Przebywając dłużej w jednym mieście warto skorzystać ze zdobytych podczas pracy znajomości lub z opcji couchsurfingu, bo np. za noc w najtańszym hostelu w Nowym Jorku zapłacimy nie mniej niż 50$. Kilkudniowy pobyt może nas pozbawić sporej części wypłaty.
Rada nr 6: Trzeba wiedzieć, że spanie w samochodzie nie wszędzie jest dozwolone. Warto wybierać miejsca na uboczu.
5.     
           Ostatnie już pytanie - lecisz „na campa” w tym roku?

Nie tym razem! Choć mam możliwość powrotu na to samo stanowisko, to wybieram staż i rozwój w Polsce – na uczelni. Myślę, że moja przygoda z campem dobiegła końca. Trzeba zwolnić swoje miejsce i dać szanse na wykazanie się innym. Do Stanów wrócę na pewno, zobaczymy, czy jako turysta, czy jako młody inżynier. A Wam życzę powodzenia!

Dziękuję za rozmowę i życzę powodzenia na uczelni, zatem!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.