wtorek, 29 października 2013

Ostatnie ALOHA w tym roku!

Drodzy Czytelnicy,

jak powszechnie wiadomo nie tylko kijaszki mają swoje początki i końce. Kończą się też blogi, mimo, że ich autorzy wciąż trwają (pewnie gdzieś w świecie realnym:). 

Jako że sezon Camp America 2013 został oficjalnie zatrzaśnięty w skrzyni wspomnień - i na mnie przyszła pora. Ruszam w świat po kolejne wyzwania, zarówno podróżnicze, jak i pisarskie.

Być może spotkamy się jeszcze kiedyś w trasie (oby do USA!:) albo i w przestrzeni wirtualnej.

Wypowiadając pożegnalne Aloha! chciałabym serdecznie podziękować wszystkim, którzy tutaj kukali. Życzę Wam udanych campamericowych przygód bez liku i zachęcam do dalszego korzystania z moich blogowych mini-wskazówek.

A na deser obiecana niespodzianka.

Ta-dam:

środa, 2 października 2013

Wielka Wyspa i jej równie wielkie atrakcje

Fot. źródła własne
Kiedy statystycznemu Homo Sapiens przychodzą na myśl Hawaje zapewne jawią mu się przed oczami  obrazy takie jak – już z nazwy tropikalne - Honolulu, „usiana” palmami plaża Waikiki, tudzież szeroko pojęte wygibasy taneczne kryjące się pod pseudonimem - hula.

Jednak amerykańska część Polinezji to nie tylko owiana legendą egzotyki Oahu, ale także sporo innych, ciekawych wysp. Wśród nich zarówno malutkie cypelki nawodne jak i pokaźne formacje lądowe na bezkresnym Oceanie Pacyficznym.

Jako gigantomanka, tuż przed zakończeniem pracy na campie zakupiłam bilet w Hawaiian Airlines (taak, istnieją takie!:) i trzy dni po przylocie do Honolulu udałam się w podróż do Wielkiej Wyspy.

Czyli - The Big Island.

A w języku lokalersów, po prostu – Hawaii.

poniedziałek, 23 września 2013

Hawaje podbiłam, do blogowania wróciłam! :)

Drodzy Czytelnicy,

powiedziałabym - witajcie! - jednak z racji tego, iż po moich amerykańskich wojażach poziom hawajskości we krwi jest ciągle bardzo wysoki przywitam się krótkim - ALOHA!

Moja trzytygodniowa nieobecność w wirtualnym świecie spowodowana była przede wszystkim brakiem STAŁEGO dostępu do internetu - wymigiwanie się kompletnym brakiem połączenia z WWW jest absurdalne, gdyż USA to kraj jak najbardziej "zarażony" WiFi, niemniej jednak pisanie postów ze smarphone'a jest co najmniej kłopotliwe! - a ponadto chęcią po-campowego zrelaksowania się wśród fauny i flory oceaniczno-piaskowej, HULAńskich dźwięków fal uderzających o brzegi, a także widoku surferów z impetem wkomponowujących się w owe fale (w momencie koziołkowania z poziomu deski do poziomu oceanu). 

W skrócie, ostatnie dwa tygodnie mojego życia wyglądały mniej więcej tak:


Fot. źródła własne
Jako że Hawaje już za mną, postanowiłam podzielić się z Wami moimi wrażeniami. Z pewnością nie upcham wszystkich atrakcji i wydarzeń w jednym wpisie, zatem zachęcam do śledzenia bloga podczas wrześniowych, nieco chłodnych wieczorów (a może i nawet poranków!?:). 

Miłej lektury!

P.S. Na zakończenie hawajskiego cyklu obiecuję niespodziankę audiowizualną! :)

poniedziałek, 2 września 2013

Zdobywamy Mount Washington!



Fot. Finally...did it! 
15 sierpnia, blady świt, godzina 4.45. Zamiast pójść za głosem zmęczonego pracą w kuchni ciała i wcielić w w rolę statystycznego leniwca, aby w pełni rozkoszować się nudą dnia wolnego - pozbawionego przecież mrożącego krew w żyłach dźwięku budzika! - postanawiam zaspokoić żądzę adrenaliny i wraz z widocznymi na fotografii kompanami wyruszam na północ, w stronę Gór Białych, będących częścią Appalachów.

Naszym celem jest zdobycie najwyższego szczytu północno-wschodniej części USA, czyli Góry Waszyngtona.

Mam nadzieję, że kryjące się w poście "obrazki" chociaż wirtualnie oddadzą piękno amerykańskiej przyrody :)

poniedziałek, 26 sierpnia 2013

Shabbat shalom!

Jeśli miałabym naprędce wydobyć z mojego umysłu słowo, które kojarzy mi się z kulturą żydowską, bez wątpienia, byłby to szabat. Można rzec - dzień świąteczny, jakby niedzielny (podążając tokiem myślenia statystycznego katolika), z tym że od piątku wieczorem do późnych godzin sobotnich...

Fot. Kolorowe chałki, przygotowane przez dzieci na szabat w czasie Campu Rodzinnego/źródła własne 
Do czasu przyjazdu na camp nie miałam okazji "obcować" z szabatem w sposób bezpośredni. Oczywiście, mając na uwadze fakt, iż będę pracować w otoczeniu Żydów, krótko przed wylotem do USA postanowiłam zaczerpnąć tajemnej wiedzy internetowo-książkowej i dowiedzieć się nieco więcej na ten jakże ciekawy temat. Jak to zwykle bywa - teoria jest dużo trudniejsza do wchłonięcia od poczciwej praktyki, zatem każdy kolejny piątek oraz sobota spędzone na Campie Yavneh były istnymi szabatowymi lekcjami...

środa, 21 sierpnia 2013

Boston Meseczjusets

Fot. MŻ
Do Bostonu trafiłam już po raz trzeci. Tym razem udało mi się, jednak, trochę dłużej pospacerować po tym pięknym mieście. Oczywiście, nie obyło się też bez przygód i lekkiej nutki ryzyka ;)...

środa, 14 sierpnia 2013

Kierunek - Portland (Maine) na pół-pełnym, chryslerowym baku!

Pierwsza zasada camp americowego dnia wolnego brzmi - NIE SPAĆ, ZWIEDZAĆ!!! Choćbyście nie wiem jak bardzo niedodrzemani” byli po całym tygodniu pracy i choćby wygodna pryczka wraz z przytulną podusią kusiły niczym Boruta w łęczyckich włościach - nie popadajcie w facebookowo-skype'ową rutynę i nie spędzajcie OFFowej doby w obrębie campu!

W końcu każdy, nawet najtwardszy zawodnik musi znaleźć chwilę na zregenerowanie sił i wyrwanie się z okowów codzienności.

Tym bardziej jeśli Wasz campowy szef - jak ma to miejsce w przypadku mojego miejsca pracy - nie widzi przeszkód, abyście wypożyczyli jego auto i pognali w siną dal.

Podczas kolejnego dnia wolnego wraz ze zgrają dziewczyn postanowiłam poprosić naszego przełożonego o udostępnienie samochodu. Kiedy tenże wskazał palcem na magiczną skrzyneczkę z kluczykami do raju ryczących silników i w myśl owsiakowego róbta co chceta oznajmił, że w zasadzie nie ma znaczenia, który weźmiemy, moją twarz momentalnie nawiedził anormalnie szeroki uśmiech.

Oto, bowiem, kluczyki do nowiutkiego Chryslera spoglądały na mnie pożądliwie łechcąc pochowane w najgłębszych zakamarkach pokłady mej najbezczelniejszej próżności.

Taak, błagam, muszę zakręcić tym kółkiem! - pomyślałam w ułamku sekundy...

... a potem wykręciłam aż do samego Portland! :)

Fot. Z wrażenia zapomniałam modelu Chryslera ;)/M.Ż.

poniedziałek, 12 sierpnia 2013

Najpierw masa, potem rzeźba ;)

Stało się! Amerykańska dieta tysiąca kalorii poskutkowała! Od przybycia na camp minęło już trochę czasu, a ja, w tym czasie, zdążyłam zaopatrzyć się w 3 dodatkowe kilogramy. Na szczęście przed przylotem do USA byłam posiadaczką sporej niedowagi, zatem pozostaje mi jeszcze jakieś 2 kilogramy w zapasie, jako wentyl bezpieczeństwa. Jeśli przekroczę ową granicę będę musiała zacząć... rzeźbić. Tak po prawdzie, już zaczęłam - na wszelki wypadek! W końcu od czego są campowe siłownie? ;)

piątek, 9 sierpnia 2013

Kultura żydowska od kuchni

Fot. Agnieszka Karczewska
Mimo tego, iż jestem już w miarę doświadczoną camp americowiczką, mogę śmiało powiedzieć, że tegoroczny pobyt w USA to dla mnie nie lada wyzwanie. Jako że Camp Yavneh, na którym znajduję się obecnie jest campem żydowskim - doświadczam wymiany kulturalnej i to do potęgi drugiej ;) Z jednej strony, bowiem, wożę się amerykańskimi muscle brykami (jeśli tylko udaje mi się capnąć kluczyki) słuchając przy tym amerykańskich list przebojów, z drugiej - każdego dnia pracy przestrzegam zasad kuchni koszernej...

Ciekawskich oraz tych, którzy lubią wiedzieć co w garze pływa - zapraszam do przeczytania tego kulinarnego posta! 

piątek, 2 sierpnia 2013

1st day off, czyli podbostońskie wariacje SOCCERowe!

fot. źródła własne
Bez wątpienia sowicie należy wynagrodzić sobie ciężki tydzień pracy. Z tego też tytułu w pierwszy dzień wolny postanowiłam uderzyć od razu z grubej rury. Zabrałam moją roommate Martę (tak w zasadzie to był jej pomysł, ale o celu wycieczki poinformuję Was za chwilę), campowy samochód zatankowany pod korek, muffinkę (która potem i tak zeschła mi pod deską rozdzielczą z powodu upału i zamieniła się w kamień) i pognałam w siną dal.

Owa dal nazywa się Bostonem!


Fot. Hit the road jack!/ M.Ż. 

wtorek, 30 lipca 2013

Camp Yavneh trailer. Scenariusz, reżyseria i KAMERdyneria - Piotr Pawlak

Dzięki uprzejmości, a przede wszystkim - talentowi reżyserskiemu mojego campowego kolegi, Piotra Pawlaka macie niepowtarzalną okazję podpatrzeć co tu się na Campie Yavneh wyprawia...

Miłego oglądania! :)


piątek, 26 lipca 2013

Sekretne miejsce z lokalersem

Jako osoba lubiąca konkrety napiszę wprost. Campy, na których znajdujecie się obecnie (albo i znajdziecie się w przyszłym roku ;) bynajmniej nie są umiejscowione na ostatnich piętrach las vegaskiej Stratosfery, nie graniczą z Białym Domem ani też nie wyrastają nagle pod stopami miłośników joggingu w nowojorskim Central Parku. 

Z pewnością krajobraz, jaki majaczy na co dzień przed Waszymi oczami (zaraz po pierwszym budziku wzywającym do pracy) to połączenie nieokiełznanej leśnej przyrody (ach te wszędobylskie chipmunki!) z głębią urokliwego pojezierza. 

Dosłownie, a zarazem dyplomatycznie rzecz ujmując - jesteście po prostu chwilowymi rezydentami mało znanego amerykańskiego za... droża ;)

Poniższe zdjęcie niech będzie dowodem na to, iż owo zadroże może okazać się nie tylko całkiem znośnym, ale i zapierającym dech w piersiach (tudzież klatce) miejscem. Wystarczy tylko dobrze rozejrzeć się dookoła albo też znaleźć wspólny język z jakimś sympatycznym lokalersem...

Fot. Stonehouse, Northwood, New Hampshire. 

czwartek, 25 lipca 2013

Why they send their kids to the camp?

Zastanawialiście się może kiedyś, dlaczego amerykańscy rodzice wysyłają swoje pociechy na campy?
Jeśli tak, czy gdzieś przez myśl nie przeszło Wam przypadkiem przypuszczenie, że takie wakacyjne rozwiązanie (szczególnie jeśli dzieci opuszczają dom rodzinny na kilka tygodni) jest zwyczajną spychologią rodzicielską? A może uważacie jednak, że camp-wakacje to świetny pomysł?

Fot. principalspage.com
Tak, czy owak zdaniem wielu posłanie dziecka na takie super-zorganizowane, ale jednocześnie „odludne” wakacje wpływa na młodego człowieka pozytywnie.

Dlaczego?

wtorek, 23 lipca 2013

Miesiąc CAMPAMERICowania już za mną!

Fot. Jamie Cashmore

Czas, który spędzam na campie płynie dokładnie tak, jak moje ciało podczas skoku do wody – błyskawicznie i  rotacyjnie. Minuta za minutą, godzina za godziną, dzień za dniem, tydzień za tygodniem…
Nie potrafię dokładnie określić, kiedy te 30 dni zleciało i wiem na pewno, że wciąż mi mało! J

poniedziałek, 22 lipca 2013

Don’t think about it! – o alkoholu, autostopowaniu, spoufalanianiu się z dziećmi i meksykańskich wojażach alarmujących słów parę…

źródło: socialmediaseo
W czasie pobytu w USA, zaraz po dzielnym zwalczeniu homesick, naprawieniu wywołanych zmianą czasową usterek zegara biologicznego i zaaklimatyzowaniu się na campie najczęściej następuje małe rozprzężenie. Pochłonięci obowiązkami, zauroczeni nowymi klimatami, a także ludźmi zwyczajnie zapominamy o rzeczywistości, a Polska jawi się już tylko jako malutki punkcik na mapie naszej pamięci.

Jest, jednak, kilka rzeczy, o których BEZWZGLĘDNIE musicie pamiętać.

I na miarę tych właśnie kwestii postanowiłam uszyć dla Was posta :)

piątek, 19 lipca 2013

Camp-menu dla opornych


Wpis pokarmowy szczególnie gorąco polecam zatroskanym rodzicom campowiczów, którzy gdzieś tam zasłyszeli, że kiedyś tam ktoś na campie umarł z głodu.

Fot. Kuchnia made by USA? źródła własne
Bez obaw. Znane są jedynie przypadki przedawkowania cukru oraz kalorii :)

czwartek, 18 lipca 2013

Obciążyć kręgosłup, a może wynająć Szerpa? Plecak, czy walizka? - odwieczny dylemat podróżnika Camp America.

Fot. Jak ja to wszystko wepcham??? źródło: krissacurran
Drodzy Aplikanci!

Co tu dużo pisać! Wielu zapewne przebierało nogami i nerwowo zerkało w internetowe kalendarze, odliczając dni do odlotu. Myśląc sobie..."już za MIESIĄC (czasem miesiąc-minus-kilka-dni, czasem miesiąc z hakiem... lub dwoma) podróż za Ocean!"

Każdemu z nas z pewnością przewinął się przez głowy dylemat bagażowy…

środa, 17 lipca 2013

Campowe kierowanie, spanie na vanie i parkowe trekkowanie wspomnia mój zeszłoroczny aplikant - Grzegorz Łapuszek

Świt w Wielkim Kanionie zapamiętam do końca życia, fot. Grzegorz Łapuszek 
„Zdecydowaliśmy się zatem na kolejny nocleg w samochodzie oraz częściowo poza nim. Doświadczenie to nauczyło nas, że w zaparkowanym vanie komfortowo wyśpią się trzy osoby. Czwarta musi spać poza nim. Tamtej nocy wypadła moja kolej. W praktyce ze względu na bezpieczeństwo osobiste (duża liczba niedźwiedzi w okolicy), spałem na dachu samochodu...

wtorek, 25 czerwca 2013

Homesick


Fot. Wanna go home?, źródło: kidshealth.org
Drodzy Uczestnicy,

może się tak zdarzyć, że po przylocie do USA zapadniecie na pewną frapującą przypadłość emigranta, którą Amerykanie określają mianem homesick. Chory dom, choroba domowa, czy też chory na tęsknotę za domem – niezależnie od tego, jak przetłumaczycie sobie to tajemnicze określenie być może będziecie musieli stawić czoła temu, co się pod nim kryje.

W kolejnym odcinku blogowania wcielę się, zatem, w znachora, aby pokrótce opisać Wam objawy towarzyszące tej męczącej przypadłości oraz wystawić stosowne recepty. Mam nadzieję, że apteki w Stanach nie pękną od nich w szwach! ;)

poniedziałek, 3 czerwca 2013

Czy leci z nami pilot?

Czytelniku,

Leciałeś już samolotem, lecz tylko takim, który należał do grupy krótkodystansowców? Nie leciałeś w ogóle i zawierzasz podniebnym plotkom, jakoby Boeing drastycznie obniżał lot za każdym razem kiedy pilot wyjdzie ze swojej kanciapy do ubikacji? Jesteś weteranem międzykontynentalnych peregrynacji powietrznych?
Fot. funnyasduck.net
 Ten post jest skierowany do Ciebie!

piątek, 17 maja 2013

Ćwiczenie rzutów do plecaka/walizki


Podążając bagażowym tropem, przy jednoczesnym pochłanianiu przewodnika po Hawajach oraz szpiegowaniu ewentualnych prześwitów (dziur) w moim znoszonym plecaku wpadłam na pewną przydatną listę. 
Brać, czy nie brać - oto jest pytanie!:), źródło: theyuppiedilemma

Widnieje na niej 10 turystycznych rekwizytów, które moim zdaniem warto wrzucić do plecaka/walizki przed wylotem do USA. 

wtorek, 14 maja 2013

Orientation time, czyli pora ogarniać!



Drodzy Czytelnicy,

mam zaszczyt przypomnieć Wam, że nastał już maj! Miesiąc spod znaku nie tylko juwenaliów i gwałtownego ocieplenia klimatycznego (przynajmniej w geograficznej teorii!), ale także ORIENTATION!

Jako że ulubione przed-sesyjne (a często nawet dopiero sesyjne ;) stwierdzenie polskich żaków – pora zacząć ogarniać - coraz częściej wędruje po Waszych myślach w kontekście Camp Americowych przygotowań wyjazdowych, Camp America wychodzi naprzeciw wszelkim wątpliwościom, rozterkom i niedomówieniom, aby korzystając z amerykańskich doświadczeń swoich uczestników doradzić Wam, jak odnaleźć się po drugiej stronie Oceanu.

Niniejszym,  11 maja rozpoczął się cykl spotkań orientacyjno-informacyjnych, dedykowanych przede wszystkim dla dzielnych „pierwszoroczniaków”. Z racji tego, że spotkanie odbywało się w Krakowie, wzięłam w nim udział! :) 

Przeczytajcie, co działo się podczas pierwszego w tym sezonie ORIENTATION!

wtorek, 30 kwietnia 2013

Dlaczego praca na campie to dobry pomysł na wakacje? - opowiadają moi campowi znajomi


Korzystając z uprzejmości Jego Facebookowej Mości, postanowiłam nieco odświeżyć nawiązane w USA przyjaźnie i pomiędzy Hi, how are you (w jednym przypadku, nawet – co tam?!), a Bye, goodbye, you! (tudzież polskie – do zoo) wpleść takie oto zapytanie: 

Czy praca na campie, Twoim zdaniem, to dobry pomysł na wakacje?

Odpowiedzieli, a nawet uzasadnili!

Było ich troje (ups,zrobiło się chyba trochę muzycznie!;)

niedziela, 28 kwietnia 2013

KONSULtantka contra KONSULat – kilka notatek z wizyty w krakowskim konsulacie

Which way to go to get my visa? Źródłoblogspost

Zeszłotygodniowe spotkanie w konsulacie wspominam bardzo pozytywnie, pomimo tego, iż dobie cyfryzacji, na samą myśl o załatwieniu jakiejkolwiek papierologii, a także bezpośredniej konfrontacji z urzędnikiem - nawet jeśli nie jest on legendarną Panią Wiesią, czającą się za gigantyczną paprotką z czasów Gierka, popijającą czarną-fusiastą i wrzeszczącą na każdego „natrętnego”, niczym mol, petenta – dostaję białej gorączki.

Po drugie w moim życiu wizycie w amerykańskim konsulacie dochodzę do wniosku, że konsulowie pewnie też dostają białej gorączki. Wbrew legendarnym wyobrażeniom, jakoby pracownicy dyplomacji i służby zagranicznej, dzień w dzień wykonywali akrobacje a’la Angelina Jolie na planie Tomb Raider - praca takiego urzędnika to chyba najnudniejszy zawód świata…

poniedziałek, 22 kwietnia 2013

1200$ za 9 tygodni?! Tak mało?!

Fot. I need a dollar, dollar, dollar is what I need...
Źródło: dmcworld
Drodzy Aplikanci!

W niniejszym poście chciałabym poruszyć temat zdziwienia oraz lekkiego oburzenia, które zmieniają mimikę twarzy osób, dowiadujących się, ile, tak naprawdę, zarabia się podczas pracy na campie w programie Campower. Niektórych, bowiem, powyższa kwota zupełnie nie satysfakcjonuje. Ba! Uważają oni nawet, że nie warto fatygować się aż za Ocean do pracy za takie „psie pieniądze”, choć są one przecież prawie trzykrotną,miesięczną pensją netto statystycznego Kowalskiego, posiadającego tzw. umowę śmieciową.

poniedziałek, 15 kwietnia 2013

Tegoroczne aplikantki - Asia Tuliszewska i Marta Żak – o bitwie na Polu Wizowym, wakacyjnych pomysłach i odliczaniu do podróży...

Fot. Jeszcze tylko dwa miesiące! – oto jak Asia Tuliszewska (z lewej) i Marta Żak (z drugiej lewej) energicznie cieszą się na myśl o podróży do USA :)

Korzystając ze wspaniałej, wiosennej aury postanowiłam wykonać pewne skype’owe połączenie. Jako że światłowody stykają dobrze, zdołałam skontaktować się z dwiema moimi tegorocznymi aplikantkami – Asią Tuliszewską oraz Martą Żak, które otrzymały placement podczas Targów Camp America w Krakowie.

Przeczytajcie, co wynikło z naszych przedwakacyjnych rozważań…

środa, 10 kwietnia 2013

NEWARKowa heca

Al Italia, czyli jak trafiłam szóstkę w lotniczego totka, fot. źródła własne 
Jak zapewne pamiętacie pierwszym punktem mojego mini-poradnika campowego turysty była sugestia, abyście, podczas podróżowania starali się zachować elastyczność.
O tym, jak ważna jest owa ość przekonałam się dobitnie podczas powrotu do Polski po moim pierwszym pobycie w USA. Aby rozjaśnić, o co chodzi, postanowiłam podzielić się z Wami pewną lotniskową przygodą, gdyż dzięki niej moja ość zamieniła się w całkiem pokaźną rybkę. 

Z perspektywy czasu mogę nawet powiedzieć, że był to istny rekin finansowy!

Zacznijmy, jednak, od początku…

wtorek, 2 kwietnia 2013

Uczestniku, Twoja aplikacja ma znaczenie! Filmik także!

Aby uświadomić Ci, Drogi Czytelniku, dlaczego podczas ubiegania się o wymarzony placement Twoja aplikacja ma nie tyle ogromne, co wręcz kolosalne znaczenie posłużę się pewną osobistą refleksją.

Niejednokrotnie, bowiem, podczas przeprowadzania interview z kolejną ciekawą świata osobą dostawałam niemałego rozdwojenia jaźni.

- Bo jak to? – główkowałam – angielski bardzo dobry, żeby nie powiedzieć świetny, doświadczenie studencko-zawodowe jest, chęci i umiejętności też, ale kiedy tylko spoglądałam na wydrukowaną aplikację spotykał mnie głośny jęk zawodu.

VIS-A-vis


Fot. Proces wizowy już trwa! Źródło: static5
Wszem i wobec ogłaszam, iż pierwsi szczęśliwi „właściciele” campowych placementów już zakończyli wypełnianie wniosków wizowych!  

Uff!

niedziela, 24 marca 2013

Trzy dylematy każdego aplikanta

Zdążę, czy nie zdążę? Oto jest pytanie
Fot. Icegirl
Z moją pracą na stanowisku konsultantki Camp America nieodłącznie związane są trzy, powtarzane, niczym poranne Ojcze Nasz (w wersji dla wierzących) oraz ojej, ojej (przypisywane raczej ateistom) … dylematy każdego aplikanta:

Jak powiedzieć rodzicom o randce z Ameryką?

Mamo, tato, lecę za dwa dni..., Fot. Źródła własne
Skompletowanie bagażu, spakowanie plecaka (tudzież torby), zaopatrzenie w porcję dobrej muzyki, pożegnanie z przyjaciółmi – jak myślicie, Drodzy Czytelnicy, który  z tych motywów, przed wylotem na campowe przygody dostanie oznaczenie priorytetowe – „ten najważniejszy”?

Żaden! 

Podczas  swojego pierwszego wojażu do Stanów dobitnie utwierdziłam się w przekonaniu, że najważniejszy w amerykańskiej przygodzie jest … wątek rodzicielski!

Kilka praktycznych uwag podróżniczych


Na lotnisko Newark, poproszę, Fot. Źródła własne
Po-campowe warunki finansowe nie pozwalają na wożenie się Maybachem po Hiltonach, dlatego chciałabym podzielić się z Wami mini-radami, które mogą usprawnić Wasze przyszłe podróże. Oczywiście, nie traktujcie ich dogmatycznie, bowiem moje prywatne recepty niekoniecznie muszą zadziałać w przypadku Waszej gorączki podróżniczej J

Miasta Kanady contra miasta USA - szybka notka turystyczna z podróży do przeszłości

Napiszę w skrócie – odwiedzając USA w 2011 roku podjęłam odważną (kuszące kalifornijskie słońce atakowało mnie niemal z każdego lotniczego, tudzież hostelowo-wycieczkowego portalu) turystyczną decyzję i postawiłam na Wschodnie Wybrzeże.

Zarówno amerykańskie, jak i kanadyjskie.


Niagara... gdy już trochę zmierzcha... fot. Źródła własne
Przez prawie trzy tygodnie dobijałam do wielu urokliwych brzegów i portów (to taka metafora odnosząca się do korzystania ze zwykłego, poczciwego dworca autobusowego, a także popularnego przewoźnika -Piechtobusu J).

Podróżowałam zarówno z kompanami (pozdrawiam Wandzię, Marunię oraz Pipsi!), jak i na własną rękę (zgubiłam drogę tylko raz, kiedy zmierzając do jednego z hosteli nowojorskiego Harlemu, przygwożdżona do ziemi kilkunastokilogramowym plecakiem oraz sążnistym deszczem spojrzałam na mapę Manhattanu do góry nogami i zwyczajnie w świecie przeszłam 10 przecznic za daleko… z tego miejsca chciałabym serdecznie podziękować pewnemu panu grzebiącemu wówczas - o bardzo późnej godzinie - przy samochodzie w garażu … który dokonał cudu i skierował moją mapę na właściwy tor J).

sobota, 23 marca 2013

Camp America 1.0

Kiedy pomyślę, że jeszcze dwa lata temu o tej porze wciąż nie byłam pewna, czy w końcu uda mi się odwiedzić Ojczyznę Bruce’a Springsteena (to dopiero legenda amerykańskiej muzyki, a nie jakaś tam „Lady Gada”, z całym szacunkiem do jej piosenkowego gadania :-)) przechodzą mnie ciarki zniecierpliwienia. Dziś, przed wylotem w kolejne nieznane, znowu mam to uczucie, które Amerykanie wyrażają króciutkim can’t wait. W oczekiwaniu na podróż do USA przestępuję tylko z nogi na nogę… Żeby zatem nieco skrócić swoją męką  postanowiłam podzielić się z Wami wspomnieniami z pobytu na „moim” pierwszym campie…

Amerykański sen na jawie, część druga


Czas wyrazić euforyczną radość! Źródło: merrypic.com 
Oto uśmiech, w który udało mi się "poskładać" usta, kiedy dowiedziałam się, że już tego lata, po raz drugi stanę oko w oko (choć bardziej właściwym byłoby stwierdzenie – powieka w powiekę) ze sławnym american dream. Tak, moi drodzy, to prawdziwa konfrontacja! -  weryfikacja wszystkich wieści zasłyszanych od sąsiada (co to ma krewnych ze stanu Montana), a nawet stereotypów maści wszelakiej – w jaki sposób Amerykanie przyklejają hollywoodzki uśmiech do swoich twarzy i dlaczego tak trudno się go pozbyć? To także test odwagi (lecę samiutka jak palec, do Ameryki, mama już osiwiała ze strachu, a tata zaczął wypytywać Wuja Google o ofiary handlu ludźmi), zaradności (wyprawa do ojczyzny Franka Sinatry?, spacer po Harvardzie?, zabawa w King Konga na Empire State Building?, noc w Las Vegas?, czuwanie pod Białym Domem? - czyli jak efektywnie wydusić z 1400$ maksimum atrakcji turystycznych?), otwartości (pancakes z syropem klonowym na kolację?!), komunikatywności (oil, czy fuel – czym „nakarmić” ten wypożyczony samochód?!)… i jeszcze wielu innych, arcyważnych –ości.