poniedziałek, 3 czerwca 2013

Czy leci z nami pilot?

Czytelniku,

Leciałeś już samolotem, lecz tylko takim, który należał do grupy krótkodystansowców? Nie leciałeś w ogóle i zawierzasz podniebnym plotkom, jakoby Boeing drastycznie obniżał lot za każdym razem kiedy pilot wyjdzie ze swojej kanciapy do ubikacji? Jesteś weteranem międzykontynentalnych peregrynacji powietrznych?
Fot. funnyasduck.net
 Ten post jest skierowany do Ciebie!

Dla nowicjuszy
Fot. Deal with it!, źródło: cdn1.images

Spokojnie. Wszyscy, bez wyjątku, choćby z wprawą chirurga plastycznego doszywali sobie najbardziej kamienne poker faces, przeżywają pierwszy lot samolotem. Nic dziwnego. Upchanie kilkuset osób w żelaznej, klaustrofobicznej puszce, a następnie zawieszenie jej wysoko nad ziemią i to przez wiele godzin na pierwszy rzut oka może wydawać się pomysłem szalonego fantasty. Kiedy jednak spojrzymy za okno kilka chwil po wystartowaniu i ujrzymy kłębiące się chmurzyska lub ścigające nas ptaszory dojdziemy do wniosku, że wszystko dzieje się jak najbardziej serio.

Jak wygląda lot, czy jest on skomplikowany i dlaczego nie ma się czego bać?

Twój lot do Stanów to tzw. lot łączony, czyli z przesiadką. Podczas długich wypraw na uczelnię przesiadałeś się już nie raz, więc na pewno jesteś zaprawiony w boju :) . W praktyce i w skrócie (na lotniskach z reguły czeka się i czeka, umierając z nudów, więc najbardziej błahe wydarzenie, typu zdawanie bagażu może urosnąć wówczas do rangi pierwszej pielgrzymki Jana Pawła II do Polski) wygląda to tak - przyjedziesz na lotnisko do Warszawy, udasz się do Terminalu Odlotów, rzucisz nań okiem i dojdziesz do wniosku, że niczego nie ogarniasz, jednak po chwili przypomnisz sobie ten post i stwierdzisz - jestem ocalony (chociaż trzymając się lotniskowych klimatów powinieneś raczej powiedzieć – jestem oclony :). Poszwędasz się trochę po terminalu, udając opanowanego, jednocześnie piętnaście razy sprawdzisz na elektronicznej tablicy lotów czy na pewno nie pomyliłeś daty i godziny wylotu. W międzyczasie uspokoisz zatroskaną mamę, która usilnie będzie próbowała wmówić Ci, że już do Polski nie wrócisz, że przecież nie mógłbyś wykręcić jej tak podłego numeru! Kiedy nadejdzie godzina Twojej odprawy (check in time) wydrukujesz kartę pokładową (bilet) w specjalnym automacie, do którego wkłada się główną stronę paszportu, a która to zeskanuje go i „wypluje” odpowiednie papierki (możesz zapytać, gdzie znajduje się owy automat, ale myślę, że bez problemu sam go wytropisz… jeśli nie – wszystko wydrukują Ci pracownicy Twojej linii lotniczej). Następnie udasz się do stanowiska Twojego przewoźnika (szukaj jego loga na niewielkim ekraniku), gdzie odpowiednio wykwalifikowani ludzie wezmą Twój bagaż rejestrowany, okleją, a następnie włączą specjalną taśmę, która powiezie go w czeluście lotniskowych zakamarków (docelowo bagaż trafi do miejsca Twojej destynacji, czyli do lotniska w USA, więc z momentem zdania go w Warszawie w ogóle się nim nie przejmuj, bo ONI WIEDZĄ, ŻE LECISZ DO USA!).

Kolejny etap to przejście kontroli osobistej. Wraz z bagażem podręcznym kicasz zatem do miejsca „przeglądu” ciał i tobołków podróżnych.

Co mogę zabrać do bagażu podręcznego?

Jeśli chodzi o wymiary bagażu, czy to podręcznego, czy rejestrowanego - wszystko podane jest na stronie Twojej linii lotniczej. Nie wahaj się, a nawet koniecznie tam zajrzyj przed wylotem. Każda linia lotnicza ma swoje wymagania!

Do podręcznego zabiera się: dokumenty, laptopy, aparaty, ładowarki, rzeczy cenne, portfele, poduszki, książki…

Fot. 0.tqn.com
Jedziemy dalej...

Przed wepchaniem się do kolejki do kontroli osobistej nie zapomnij o – adiós mamuśka! – bo, kiedy zostaniesz skontrolowany nie będziesz mógł już wrócić do mamy. Podczas kontroli zmuszony będziesz ściągnąć buty (ale nie zawsze o to proszą), pasek, biżuterię, wyciągnąć telefon oraz monety z kieszeni (ogólnie metale, jakby ktoś np. nosił w portkach złoto;) i położyć to wszystko, wraz z bagażem podręcznym w specjalnym koszyku, a następnie na czarnej taśmie. Potem znudzony, niczym pies pasterski przy stadzie baranów pracownik lotniska prześwietli Twoje manatki, szukając w nich czegoś niepokojącego. Ty z kolei przemkniesz przez prostokątną „bramkę” jak suseł i jeśli ona nie „zapipczy” będziesz mógł poskładać się do kupy i zabrać swoje rzeczy. Jeśli jednak „zapipczy” – bez paniki – stojąca naprzeciw Ciebie ochrona po prostu bardziej dogłębnie się Tobie przyjrzy :) (może zapomniałeś po prostu pozbyć się zegarka lub łańcuszka?).

Voilá! Właśnie dotarłeś do strefy bezcłowej, czyli kuszącej bezsensownym wydawaniem pieniędzy poczekalni dla podróżnych! Tutaj, w przerwie pomiędzy łażeniem po sklepach i nudzeniem się polecam poszukać innych campowiczów i nawiązać z nimi kontakt werbalny. A potem… czekać!:)

Przy stanowisku Twojego lotu (oznaczonego numerkiem i nazwą destynacji… czyli na początek – kolejnego lotniska w Europie) zaczynają kręcić się jacyś eleganccy ludzie? Czas wsiadać (z Warszawy do samolotów dowożą pasażerów autobusy, gdyż nie wolno frywolnie hasać po płycie lotniska, w niektórych lotniskach, z kolei, aby dotrzeć do samolotu wchodzi się po prostu do specjalnego korytarza, wyglądającego trochę jak szyb kopalniany i wpada się od razu w ramiona stewardessy, gdyż korytarz ten „podpięty” jest do drzwi wejściowych samolotu:)! Zachodnia Europa czeka!

Frankfurt, Amsterdam, Londyn, Paryż… niezależnie, w którym miejscu wylądujesz jedynym Twoim zadaniem będzie teraz doczołganie się do odpowiedniego Terminalu, z którego odlecisz do USA. Kiedy do niego dotrzesz/ dobiegniesz powtórzy się procedura kontroli osobistej. Strefa bezcłowa? Pilnuj się, bo jeśli nie opanujesz pragnienia zakupów ponownie uszczuplisz portfel o parę pieniężnych świstków :). Twój duży bagaż natomiast sam znajdzie drogę do samolotu, który przewiezie Was przez Atlantyk... nie musisz się nim martwić :) 

Boeing czeka!
Fot. vunie.com

Samolot, który ma za zadanie przetransportować Cię do USA to istny kolos. Kiedy zasiądziesz już na jego pokładzie będziesz się zastanawiał, jak to jest możliwe, że takie bydlę w ogóle może oderwać się od ziemi. Po zapięciu pasów przez bite 9 godzin będziesz główkował, jak tu skrócić sobie mękę podróży. Z mojego doświadczenia wynika, że pupa drętwieje po około 4 godzinach. Aby trochę zabić nudę i powstrzymać transformację pośladków w kamień możesz porozmawiać z siedzącym obok Ciebie sąsiadem (jeśli czyta, udaje, że czyta lub nie zwraca na Ciebie uwagi – nie zagaduj!), włączyć znajdujący się przed Tobą komputer (w wielu samolotach istnieje możliwość oglądania filmów, słuchania muzyki i grania), czyli najlepszy pod słońcem pochłaniacz czasu. Możesz poprosić też stewardessę o wino, które jakoś tak łatwiutko uśmierza ból latania, przejść się do toalety kilka razy pod rząd, spróbować zasnąć (to się prawie nigdy nie udaje), przeczytać książkę.

Jeśli po 9 godzinach lotu będziesz na tyle „tomny”, że doczołgasz się do terminala przylotów – polecam głęboki haust powietrza zaraz po wyjściu z samolotu. Pozwala wrócić do żywych!

Dla krótkodystansowców

Jeśli przypadkiem przyuważysz, że pilot opuścił kabinę i poszedł do toalety – nie stresuj się. W dzisiejszych czasach, pomimo tego, iż oglądając fotki z kokpitów pilotów człowiek dochodzi do wniosku, że na pewno nie ogarnąłby tylu przycisków na raz – samolotem steruje autopilot. Rozsiądź się, więc wygodnie w swoim siedzisku i zaufaj Matrixowi :).

Dla olatanych weteranów

Zastanawiam się, czy ktoś z Was ma tak samo jak ja i mógłby mi coś doradzić. Otóż, po raz pierwszy wsiadałam do samolotu jakieś 4 lata temu. Po 2 latach notorycznej samolotowej euforii na widok buczącego silnika, rozkoszowania się prędkością na pasie startowym, piania z zachwytu na widok pierzastych chmurek oraz oddalającej się ziemi dopadła mnie zmora latania. Podczas lądowania (w zależności od tego, jak szybko pilot obniża lot) zmieniające się ciśnienie dosłownie paruje mi uszami. Czacha dymi, a ja z nic nie mogę powstrzymać tego strasznego kłucia bębenków (dla nowicjuszy – mam nadzieję, że tego nie odczujecie, ale często podczas lądowania, kiedy zmienia się ciśnienie, zatykają się uszy, co może być bolesne). Nie pomaga ani żucie gumy, ani cukierek, ani otwieranie szeroko ust :D. Może macie na to jakieś inne, „babcine” sposoby albo znacie jakąś sekretną technikę żucia? :D

  
Dla wszystkich

Życzę Wam wszystkim spokojnej, niemęczącej i szybko mijającej podróży! :)

P.S. Pod żadnym pozorem nie oglądajcie przed wylotem żadnego odcinka serii Katastrofy w przestworzach National Geographic!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.